Wiecie, właśnie sobie uświadomiłam, że właśnie mija rok, od kiedy powiedzielismy sobie z mężem – zaczynamy. Pamiętam, że przez parę miesiecy wcześniej odkładałam zrobienie podstawowych badań (toxo, różyczka, morfologia), bo bałam się pobrania krwi… W końcu wybrałam się na badania – właśnie na przełomie lutego i marca i za parę dni pani doktor powiedziała – niech pani dzis zrobi kolację przy świecach – powinno się udać. Byłam taka szczęśliwa, a jednocześnie trochę przestraszona. Serce mi waliło, byłam pewna, że się uda, dlaczego miałoby się nie udać? Przecież mnie się zawsze wszystko udaje! I udało się, rzeczywiście, rodzice byli wzruszeni, my szczęśliwi. Do tego rysowały się realne szanse kupienia pięknego, starego, wymarzonego domu na wsi. Najpierw ktoś sprzątnął nam dom prosto sprzed nosa. Nikt go nie chciał, popadał w ruinę i ni stąd ni z owąd przyjechał ktoś, kto postanowił, że zrobi tam biznes i przebił po prostu naszą ofertę przetargową. Nie mogliśmy zapłacić więcej, bo już byśmy nie mieli go za co wyremontować…
Świat się skończył zaraz po Wielkanocy, kiedy miałam wyznaczony pierwszy termin USG. Ciąża jest młodsza o dwa tygodnie, oznajmił lekarz. A ja wiedziałam, że to niemożliwe – ja wiedziałam co do dnia… Potem tydzień niepokoju, jeszcze jakieś nadzieje, drugie USG i wyrok. Nawet już nie było widać zarodka. Gdyby to było pierwsze USG, to diagnoza brzmiałaby: puste jajo. Ale ja wcześniej widziałam mikroskopijne maleństwo i nawet jego serduszko jeszcze biło. Potem była głucha rozpacz, szpital, narkoza, mój Marcin siedział przy mnie i trzymał cały czas za rękę… Jak to się mogło stać, co jest nie tak – żaden lekarz nie umiał mi tego wyjaśnić. Prosiłam o badania, zbywano mnie, to częste, to przypadek, pewnie jakaś wada genetyczna itd. itp. W końcu chyba trzeci czy czwarty lekarz z kolei przekonał mnie. Zrobiłam tylko najważniejsze badania, posiewy, wszystko było świetnie, organizm wrócił do siebie, ja odpoczęłam i pogodziłam się ze światem. Za cztery miesiące znów zobaczyłam wymarzone dwie kreseczki. Dostałam leki, bo ciaża obarczona ryzykiem, więc na wszelki wypadek… Bałam się, przed wizytą u lekarza odchodziłam od zmysłów. I znów tydzień po wzorcowym wprost USG wylądowałam na izbie przyjęć z powodu małego plamienia a kontrolne USG wykazało brak tętna zarodka… Koszmarne deja vu. Czułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce, Marcin płakał… Kiedy minął szok, już po powrocie ze szpitala, przyszła straszna depresja. Były dni, kiedy nie byłam w stanie chodzić, słaniałam się z rozpaczy, chciałam zniszczyć siebie i wszystko naokoło. Nie wierzyłam, że ten koszmar minie. Dni płynęły, a czas powoli i cierpliwie leczył rany. Dziś minęły trzy miesiące, a właściwie cykle (bo już od roku czas odmierzam w cyklach, a nie w miesiącach) od drugiego zabiegu. Od poniedziałku zaczynam badania, bo dopiero teraz jestem w stanie pójść do laboratorium czy gdziekolwiek, gdzie ludzie chodzą ubrani w białe kitle. Przez ten czas zebrałam masę informacji, jestem przeszkolona i dokształcona ze wszystkich możliwych źródeł. Spędziłam wiele godzin na poszukiwaniach w internecie, w bibliotekach, na rozmowach z innymi ludźmi z tym samym problemem, na forum, które jest nieocenioną skarbnicą wiedzy (nieocenione jest nie tylko pod tym względem, dziewczyny są niesamowitym wsparciem). No i mam plan działania. Zaczynam go powoli wdrażać i przeprowadzę konsekwentnie do końca. I wiecie, nie straciłam nadziei. W pewnym momencie wydawało mi się, ze mnie opuściła, jednak znalazła się jakiś czas temu znowu. GosiuF, jeśli to przeczytasz… dziękuję Ci za to, co napisałaś kiedyś: co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Te słowa przez cały czas kołatały mi się po głowie. I nie wiem dlaczego, ale dawały mi siłę. Bo postanowiłam nie dać się zabić. No i nie dałam się. Mało tego, czy wiecie, że ja potrafię się znowu śmiać, potrafię znowu planować swoją przyszłość, spotykać się z ludźmi, wierzyć i mieć nadzieję. A co będzie dalej? Tego nie wiem. Boję się strasznie. Czasem aż boję się o tym myśleć. Ale wiem, ze wszystko jeszcze przede mną, nawet jeśli kłody będą lecieć pod nogi jedna za drugą… Jestem teraz silniejsza. I wierzę, że dobry los jeszcze się do mnie uśmiechnie. Gdyby nie ta wiara, to nie wiem, co by ze mnie było.
Dziewczyny, musiałam to z siebie wszystko wyrzucić. Całuję Was mocno, pamiętajcie, kiedy macie chwile zwątpienia, że po najgorszej burzy musi w końcu wyjść słońce, bo tak ten świat już jest zrobiony. Agata
21 odpowiedzi na pytanie: Już rok… (za długie)
Re: Już rok… (za długie)
Agatko zycze ci zebys nie tylko ujrzała fasoleczke ale dzidzie trzymając je w ramionach!!
Trzymam za Ciebie kcuki. Musi sie udac i być dobrze!!!
POZDRAWIAM i powodzonka
Re: Juz˙ rok… (za d?ugie)
Chyba dokladnie wiem co czujesz. az sie poryczalam. Masz takie szczescie jak ja w zyciu. Ja co prawda nie poronilam ani nic z tych rzeczy, ale w ciaze zaszlam po 5 latach, i wiele tez przezylam.
Trzymaj sie Mi sie w koncu udalo Tobie tez sie uda. Wiesz po zlym przychodzi dobre, po burzy slonce. po klopotach radosci i tak dalej. Moja corcia ma 2 miesiace, ale przyszla do mnie po 5 latach.
Cuda sie zdarzaja. Uwierz mi. Pozdrawiam ania
Re: Już rok… (za długie)
Agulko tak mi przykro aż brak mi słów…
Nie trać nadziei a wszystko będzie dobrze
Tam, gdzie jaśnieje nawet najmniejszy płomyk nadziei,
dostrzegalne jest światło z nieba.
Pozdrawiam i trzymam za Ciebie kciuki… aby się udało
basiczek
Re: Już rok… (za długie)
Podziwiam, silna z Ciebie kobitka,ciesze sie ze trzymasz sie i ciagle masz taka nadzieje…. Teraz musi sie udac.
A znasz: “Do trzech razy sztuka”?
Monika
Re: Już rok… (za długie)
Aggulka doskonale wiem co czujesz. Znam ta depresje i niechec do zycia. Zal do wszyskich na okolo i za wszystko. Ale to juz przeszlosc. To musi sie zmienic i ja tez bardzo mocno w to wierze a badania sa tylko po to zeby utwierdzic nas w tym, ze jestesmy zdrowe. Powodzenia!
Ninka
Re: Już rok… (za długie)
Agatko, mam nadzieję, że masz rację, że słońce po burzy jednak wychodzi… teraz właśnie wpadłam w taki dół, z którego nie widzę wyjścia. Trzy miesiące temuśmierć mamy, bez ktorej ciągle nie potrafię żyć, a teraz koniec czegoś, co jeszcze nie zdąrzyło się zacząć, a co ja już pokochałam. Miałoby się urodzić dokładnie w rok po odejściu mamy, ale nie chciało… Ja też nie chcę się dać zabić tylko, że nie mogę w sobie odnaleźć siły żeby walczyć, żeby wstać, żeby żyć… Agatko, wiem, że czas leczy rany i zdaję sobie sprawę z tego, że moja rana jest niczym w stosunku do Twoich, czy innych dziewcząt, ktore przeszły znacznie więcej dramatow niż ja… tylko ja… nie mam już siły…. będę się patrzyć na Twój przykład, a może i mi kiedyś wróci nadzieja….. dziękuję Ci
ami7
[Zobacz stronę]
Re: Już rok… (za długie)
Ami, znajdziesz siły, zobaczysz, będzie lepiej. Odpocznij sobie, zajmij się głupotami, uporządkuj swoje sprawy – i nie rób nic na siłę. Jak masz ochotę płakać, to płacz, jak chcesz siedzieć w kącie, to sobie siedź… Twoja rana nie jest mniejsza w porównaniu z czyjakolwiek. To Twoja rana i dla Ciebie jest najbardziej bolesna – to, że ktoś może przeszedł więcej, nie znaczy, ze Tobie nie wolno tak samo opłakiwać swoich smutków. Chyba wiesz, o co mi chodzi, bo się zaplątałam. Trzymaj się kochana, uwierz mi, wszystko będzie dobrze, Agata
…
Dziekuję Wam wszystkim za te miłe słowa, za wsparcie i kciuki. To wszystko na pewno będzie jeszcze bardzo potrzebne. Całuję Was mocno, Agata
Re: Już rok… (za długie)
Aggulko strasznie sie ciesze, ze moglam ci choc troszke pomoc. Wiem jakie to ciezkie chwile. Nie mam watpliwosci, ze doczekasz sie slodkiego malenstwa i trzymam kciuki, zeby to bylo jak najszbciej.
dzielna jestes dziewczyna!
Pozdrawiam serdecznie
Re: Już rok… (za długie)
Aggulko!!!!!!
Czytałam i ryczałam i wiesz co na końcu nastąpiło? Wlałaś swoimi słowami we mnie wiarę, która od jakiegoś czasu tak ze mnie powoli uchodzi. Coraz mniej mnie na forum, coraz mniej we mnie nadzieji, ale jak to przeczytałam to szybciej zaczęło we mnie bić serce.
Dziękuję Ci i przede wszystkim życzę, aby Bóg wynagrodził Ci te wszystkie cierpienia wspaniałą zdrowiutką kruszynką, która będzie wierzę że już niedługo uśmiechać się do Ciebie wtulona w Twoje ramionka 🙂
Buziaczki
[Zobacz stronę]
Re: Już rok… (za długie)
Agatko, życzę Ci aby Twoja wytrwałość została wreszcie wynagrodzona, aby długie oczekiwanie było uwieńczone malutkim serduszkiem, które tym razem nie przestanie bić.
Kiedy czytam posty takie jak Twój jest mi bardzo smutno ale jednocześnie wraca nadzieja, bo jeżeli inni wciąż ją mają…
Aga i Dawidek aniołek (10.12.2003)
Re: Już rok… (za długie)
Agatko o wszystkim wiem o wszystko znam z własnego doświadczenia.I choć teraz duży brzuszek łagoodnie faluje od wiercącego się w środku synka, chyba do chwili porodu nie będę wolna od lęku o jego życie i zdrowie. Jesteśmy skazane na nadwrażliwość w tej dziedzinie. Ale wiesz co? WARTO SIĘ NIE PODDAWAĆ uwierz mi, warto A z mojej i z wielu innych stron możesz na 100% oczekiwać silnie zaciśniętych kciuków i tabunów pozytywnych fluidów Bo przecież musi się udać.
Niezmiennie przesyłam gorące pozdrowienia
ika z syneczkiem Igorem marcowym lub kwietniowym
Re: Już rok… (za długie)
Dziękuję Ci, kochana. Nie damy się, co?
Całuję, Agata
Re: Już rok… (za długie)
Ikkuniu, często myślę o Tobie. Życzę Ci wszystkiego najlepszego i uściski dla syneczka.
Agata
Re: Już rok… (za długie)
Aga, nie ma co się smucić. Już dość łez wylałyśmy. Teraz trzeba walczyć o swoje 😉 A nadziei nie wolno tracić – nigdy!
Dziękuję CI za miłe słowa. Całuję, Agata
Re: Już rok… (za długie)
Nie damy :)!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
[Zobacz stronę]
Re: Już rok… (za długie)
Nie znałam Twojej historii, jak ją przeczytałam to bardzo mnie poruszyła. Z Twojego postu bije niesamowita siła i wiara. Myślę że to jest to czego Ci najbardziej potrzeba. Wierzę, że Ci się uda, wierzę, że każde cierpienie, ból musi być wynagrodzone i to w moim życiu się sprawdza. Dlatego jestem przekonana, że i Ty w nagrodę otrzymasz to czego pragniesz najbardziej: dziecko. Komuś się może wydaje że to czego my wszytkie tu tak bardzo pragniemy to niewiele, a to przecież największy cud jaki może spotkać kobietę. Doznania tego cudu życzę Ci z całego serca.
B. rozpoczęty 4 cykl starań
Re: Już rok… (za długie)
Dziękuję Ci bardzo za to co piszesz. A mi się gardło ścisnęło.
Całuję, A.
Re: Już rok… (za długie)
Agatko kochana, myslę o Tobie często, jesteś wspaniałą silną dziewczyną i święcie wierzę i jestem o tym przekonana że się uda, że już niedługo Ty i Twoja Fasolka spotkacie się, a z Fasolki wyrosnie zdrowo mały wiercipięta, co będzie Ci brykał w brzusiu a wtedy na pewno obecne czy przeszłe problemy wydadzą Ci się bardzo odległe, trzymam kciukasy moje i Doriany i Edgara też – wszystkie możliwe dla Was trzymamy, pozdrowionka
13.06
Re: Już rok… (za długie)
Cześć Kata! 🙂
Trzymajcie te kciuki, przyda się kazda ilość! W poniedziałek pierwsza seria badań. W środę USG.
Pozdrawiam, Agata
Znasz odpowiedź na pytanie: Już rok… (za długie)