Szybki szpil :)

Szybki szpil – tak właśnie powtarzał Adaś, mój mąż. Bo u nas wszystko było szybko: poznanie, zamieszkanie razem, Gabrysia, ślub…

Ale muszę zacząć wszystko od początku. Nie muszę daleko sięgać pamięcią więc będzie w miarę szczegółowo.

Zacznę od początku:

17.11.02
Stałam przed drzwiami i nie wiedziałam czy wejść do domu czy nie. Oczy czerwona, nie wspomnę o moim nosie… Ciekawe jak to przyjmie moja rodzinka? Właśnie parę minut temu zerwała ze mną narzeczony. Stwierdził że mu przeszkadzam w realizowaniu jego celów, że chce skończyć od razu dwa kierunki studiów a ja domagam się przynajmniej minimalnej uwagi a on nie ma na to czasu. Kurczę, co za kretyn. Rozryczałam się dopiero po drodze. Już sama nie wiem dlaczego. Z żalu po 4 latach bycia razem czy może z ulgi?? Nagle poczułam się tak dobrze, wolna od zmartwień. Choć jakiś smuteczek był, w końcu to całe 4 lata. Rodzinka zaaregowała super: najpierw mnie chwilę pocieszali a potem zostawili samą. Siedziałam w pokoju w wpatrywałam się w komputer. Muszę się wyżalić przyjaciółce, w końcu po to są, prawda. Jak jej potrzebowałam to prawie jej nie było na gadu-gadu. Zołza jedna, na pewno siedzi u swojego faceta a mnie prawie życie się wali. No może trochę przesadziłam ale chciałam się wygadać. Moja rodzina jest super ale to w końcu rodzina. Oooo, widzę że jest Adam na gg. Gadaliśmy już jakiś miesiąc. Nigdy nie utrzymywałam kontaktów z facetami przez internet ale on jakiś był inny, taki sympatyczny, szczery. Miał czwórkę rodzeństwa i dużego psa. I dziewczyna z nim zerwała po 5 latach! On mnie na pewno zrozumie!
I zrozumiał. Pożartowaliśmy że jesteśmy chyba beznadziejni skoro rzuca się nas po tylu latach i że skoro tak to na pewno do siebie pasujemy 🙂 Przez najbliższy tydzień był dla mnie najbliższą osobą, rozmawiał ze mną przez gg dużo i często i nie wspominał o rozstaniu. Za to coraz częściej pisał o spotkaniu. Stwierdziałam: co mi tam, jestem sama, jak będzie głupio to po prostu pójdę do domu. Drżącymi palcami wystukałam na klawiaturze: 23.11 16.00 rynek, empik….

23.11.02
Jeju… od rana mam takie skurcze żołądka jakbym miała ważny egzamin. Mama cały czas żartuje że to na pewno jakiś brzydal, że pryszczaty, że ma zeza itd. A ja zaczęłam się denerwować tym że może on właśnie tak o mnie pomyśli (ale bez pryszczy bo nigdy nie miałam :)). Ubrałam się, założyłam czerwony szalik (mój znak rozpoznawszy) i wyruszyłam. Całą drogę nogi mi się trzęsły. Dotarłam na rynek. Widzę kogoś za filarem ale nie mam odwagi podejść. Stanęłam pod drugim i czekam. Jeju, serce to chyba mi wyskoczy. Czułam się jak nastolatka przed pierwszą randką. Człowiek niedaleko mnie poruszył się i widzę że idzie w moją stronę… Jeju jeju żeby to był Adam! Kurczę, śliczniutki… “Mam nadzieję że to Ty jesteś Kasia”. Jestem jestem i to jak jestem! Poszliśmy do pobliskiej pubu i gadaliśmy do 22! Nawet nie pamiętam o czym, chyba o wszystkim. Było cudownie, on był cudowny… I umówiliśmy się na następny dzień. I następny i następny… Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Po raz pierwszy w życiu… Po same uszy…

cdn.

Kaszanna i Gabrysia ( ur.13.01.04)

16 odpowiedzi na pytanie: Szybki szpil :)

  1. Re: Szybki szpil 🙂

    chcę DALEJ!!! :-)))

    Kaśka z Natusią (2 lata + 2 miesiące 🙂

    • Re: Szybki szpil 🙂

      Zastanowił mnie ten rynek i empik w Twoim opisie, i proszę – też jestes z Gliwic! 🙂

      .
      Agnieszka i Ewunia (25.06.2003)

      • Co to był za maj…

        Maj 2003

        11.05.2003
        Siedzę sobie w pracy i czekam i czekam. Najgorsze co może być to dostać okres w pracy. Siedzę w pokoju z dwoma facetami i ciężko dyskretnie wziąść podpaskę i czmychnąć do kibelka. Może w domu dopiero dostanę? Właśnie miesiąc temu odstawiłam tabletki to miałam mieć badanie na tarczycę, tak na wszelki wypadek bo lekarz stwierdził że skoro ja taka szczuplutka i przytyć nie mogę to może to tarczyca. Oczywiście nie wyszło nic, taka moja uroda 🙂
        Że tak czekałam i czekałam to wzięło mi się na wspomnienia. Z Adamem od samego początku zaiskrzyło i to na całego. Myślałam że tak szybko zakochać się można w wieku 14 lat a nie 24… W grudniu tamtego roku postanowiliśmy zacieśnić 🙂 naszą znajomość wyjazdem w góry. Wspólny sylwester, kolejny wspólny miesiąc. Postanowiliśmy być ze sobą do końca świata a nawet jeszcze dłużej. Po cichu zaczęliśmy nawet szukać mieszkania! Gdyby moja mama się o tym dowiedziała to miałabym suszenie głowy. I miałam.. bo pod koniec lutego udało nam się wynająć malutką kawalerkę. Nikt nam nie chciał wierzyć że się nam uda bo w końcu znaliśmy się dopiero 3 miesiące. Ale nam się właśnie udało 🙂 Dokładnie w święta wielkanocne 20 kwietnia mieliśmy przykry wypadek. A raczej Adam. Na przystanku banda chłopaków porządnie go pobiła, mnie oberwało się trochę mniej ale strachu się najadłam porządnie. Hmmm no a w nocy trzeba było Adama pocieszyć, utulić 🙂 Że było już późno żadnemu z nas nie chciało się skoczyć po prezerwatywę. Zresztą lekarz powiedział że mimo odstawienia tabletek ciąża mi nie grozi… W końcu lekarz to lekarz.
        No nic, czas wracać do pracy, okresu nie ma całe szczęście a zaraz do domku.

        16.05.2003

        A okresu dalej ni ma. Już się bałam że będę musiała wywoływać jak moja koleżanka która odstawiła tabletki. Ale chyba nie będę musiała bo już 2 tygodnie bolą mnie piersi. Adam cały czas pokpiwał że na pewno jestem w ciąży. Hehehe pewnie pewnie. Mało komu wystarczy raz na stworzenie dzidziusia. A te moje dyskretne mdłości to nic innego jak mój zakwaszony żołądek i nadwrażliwe jelitka. W końcu cierpię na to już od lat i lepiej wiem co mi jest. Wracałam sobie do domku i planowałam co na obiadek. Co chwilę mijała mnie jakaś mama z wózkiem, a nawet 3 ciężarne. Jakiś wysyp dzieci czy co. Przechodziłam koło apteki a na wystawie wielki plakat w reklamą testu ciążowego. Hehehehe wszystko chyba się obraca przeciwko mnie. Nie wiem dlaczego i nie potrafię sobie wytłumaczyć do teraz co mnie podkusiło żeby wejść do tej apteki i kupić ten test!. W domu przeczytałam instrukcję obsługi. Niby każą robić rano ale w końcu w ciąży nie jestem więc nic i tak nie wyjdzie. Kap kap… kropelki mojego siku 🙂 na teścik i patrzę. Kreska niebieska już była a pod spodem zaraz robi się różowa krecha. Hmmm tak szybko to znaczy że nie jestem. No tak, instrukcję wyrzuciłam do śmieci. Wygrzebałam ją z worka i czytam: pojawienie się różowej kreski oznacza ciążę.
        ………………………………………….
        Stałam tak chyba z 15 minut i wpatrywałam się w ten test jak zahipnotyzowana. Gdy się opamiętałam nadal nie wierzyłam, testy są przecież takie omylne. Gdy Adam wrócił z pracy zauważył teścik na pralce. Mówię mu ze śmiechem historyjkę co mi wyszło i cały czas hihihi i hihihi. A mój luby tak rzucił się w moje objęcia że prawie wylądowałam na podłodze. I cały czas krzyczał: będziemy mieli dziecko, będziemy mieli dziecko! Wariat… tłumczę mu cierpliwie że to nie jest pewne, zresztą na pewno nie jest pewne bo ja w ciąży nie jestem. A on tylko powtarzał: dziecko, dziecko i prawie ze szczęścia płakał. No i jak ja mam go przekonać? Umówiliśmy się że w poniedziałek pójdę do lekarza. Iść mogę ale przykro mi było że Adam tak bardzo się rozczaruje.

        19.05.2003

        Czekam właśnie w kolejce do ginekologa. To rzeczywiście jakiś wysyp ciężarnych bo za mną stoi aż 6 brzuchatych. Wchodzę do gabinetu i grzecznie mówię że w sumie dopiero okresu nie mam tydzień i w sumie robiłam test ale… Na to lekarz że zaprasza do gabinetu obok na usg. Rozkładam się zrelaksowana na łóżku i czekam. A on ogląda i ogląda. Mówi że w sumie jest wcześnie i w sumie nic nie widzi… Jakoś przykro mi się zrobiło gdy to mówił. Cały czas przed oczami miałam uśmiechniętą twarz Adama. Nagle lekarz wykrzykuje: jest jest!. To ja pytam przestraszona: co jest?? Rak?? Szkoda że nikt nie widział miny mojego doktorka 🙂 I po chwili uświadamia mnie że jest… dziecko…. 5 tygodni i 3 dni wg usg… Wizyta za 2 tygodnie dla potwierdzenia… Z gabinetu wyszłam jak w letargu. Będę… będziemy mieli dziecko…

        Kaszanna i Gabrysia ( ur.13.01.04)

        • Re: Co to był za maj…

          czekam na cd 😉

          Asia i Oliwierek 14.01.2004 r

          Edited by smoki on 2004/05/27 09:57.

          • 9 miesięcy – radości i smutki

            Początek ciąży znosiłam ciężko. Częściej obejmowałam się z panem kibelkiem niż z moim (już! od 12 lipca) mężem. Ciągle chciało mi się spać, potrafiłam zasnąć w autobusie, zdażało mi się nawet w pracy prawie przysnąć nad klawiaturą. No i ten strach, obsesyjny, straszny strach. O dziecko. Cały czas miałam wizję że poronię. Ostatnimi czasy niestety poroniły aż 4 moje najbliższe koleżanki. Widziałam ich ból i ciepienie i cały czas myślałam że na pewno mnie też to spotka. Stało się to moją obsesją, cały czas dotykałam brzucha, co chwilę biegałam do łazienki sprawdzać czy czasem nie plamię… Lekarz co wizytę powtarzał że wszystko jest w porządku, i mam się cieszyć że mnie całe dnie mdli bo to oznaka że ciąża prawidłowo się rozwija.

            Nie dość że zaczynałam być jakąś psychopatką to w lipcu musieliśmy się przeprowadzić. Właściciel poprzedniego mieszkania oświadczył że się rozwodzi i chce się wprowadzić. Jak nie wyprowadzimy się po dobroci to on znajdzie na nas sposób. Nigdy chyba tak nie płakałam. Na szybko szukaliśmy mieszkania do wynajęcia. Udało nam się znaleźć dzięki mojej mamie a raczej sąsiadce mamy. Niestety i tak okazało się że nas oszukała i po 3 miesiącach na nowo szukanie eh… Wtedy to po raz pierwszy widziałam łzy mojego męża. Postanowiłam że to będą jego ostatnie łzy smutku.

            Całe szczęscie znaleźliśmy miłe mieszkanko, malutkie ale bardzo przytulne. Spędziłam (i nadal spędzam) najmilsze i najszczęśliwsze chwile mojego życia. W końcu zaczęło się układać: przestałam myśleć tak obsesyjnie o ciąży, skończyły się mdłości. Zaczęłam się naprawdę cieszyć z życia. Wszyscy znajomi powtarzali że rozkwitłam, wyładniałam.
            A co do moich humorów (zamieszczone również na forum dla oczekujących) oto mała próbka:
            Wczoraj na wieczór chyba już przeszłam samą siebie. Mąż to płakał ze śmiechu ze mnie. Zaczęło się od pępka: z przerażeniem stwierdziałam że widzę jego środek który był zawsze schowany. Zaraz oczywiście się poryczałam (nawet nie wiem czemu..), mąż przyleciał wystraszony do łazienki a ja mu chlipię w sweter o tym pępku. Oczywiście strasznie się zdziwił dlaczego przez to płaczę. To ja mu opowiedziałam o tym że jak byłam mała ktoś mi opowiedział dlaczego ludzie mają pępek, że pępowina, że dziecko w brzuchu i że się tą pępowinę zawiązuje. A ja że zawsze miałam bujną wyobraźnię, szczególnie w dzieciństwie, ubzdurałam sobie że nie mogę dotykać pępka bo on się rozwiąże i wylecą mi wszystkie wnętrzności!! Oczywiście z czasem zmądrzałam ale ten strach tkwił we mnie tyle lat że wczoraj po prostu zamarłam jak zobaczyłam jego widoczny środek. Jak mój mąż to usłyszał to musiałam potem go zbierać z podłogi bo tak się śmiał że nie miał siły wstać. Potem jak się uspokoiłam z tym pępkiem to poszłam do pokoju po piżamkę. Na szafie jest wielkie lustro a że byłam naga jak mnie Pan bóg stworzył to zabaczyłam się w całej okazałości. No i ja znowu w ryk. Mąż przyleciał do pokoju ze śmiechem i pytaniem czy mi coś wyleciało z tego pępka (haha). No to ja na to żeby się nie nabijał i że ja coraz bardziej wyglądam jak kasztanowy ludzik: brzuchol i cienkie odnóża!! A on zamiast mnie pocieszać jak nie ryknął śmiechem… Kurcze, zero oparcia w moim męzu, pomyślałam. Tak bardzo się śmiał że zaczęły mu lecieć łzy i położył się na podłodze… Więc go znowu pozbierałam z podłogi i położyłam na łóżku żeby mi się nic nie stało. Potem poszłam po wodę bo z tego śmiechu dostał czkawki, a potem zaczęłam go walić po plecach bo się tą wodą zakrztusił, potem trzymałam mu ręce do góry bo walenie nic nie dało a potem musiałam iśc zrobić kanapki bp stwierdził że przez ten śmiech tak jest głodny że zemdleje. Ehhh.. co ja z nim mam.

            Wielkimi krokami zbliżał się styczeń. Adaś co chwilę pytał się czy rodzę i wypatrywał jakiś oznak zbliżającego się porodu. Hehehe… A do mnie ciągle nie docierało że ta mała dziewczynka musi w końcu wyjść z mojego brzucha.

            Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

            • Narodziny Gabrysi

              W poniedziałek 12.01.2004 świętowaliśmy z mężem pół roku naszego małżeństwa. Ja, która w czasie ciąży unikałam alkoholu, dałam się namówić na małe piwo no i czipsy (do których nie trzeba było mnie namawiać…) Wieczorek był bardzo miły, wpominaliśmy nasze poznanie, nasz ślub a głównym tematem była oczywiście Gabrysia. Stwierdziłam że na pewno na nią poczekamy dłużej bo nic sie nie zapowiada żeby chciała w końcu nas zobaczyć. W końcu termin miałam na 18.01. Poszliśmy spać dość wcześnie bo mąż miał na ranną zmianę a ja po tym piwku byłam bardzo osłabiona 😉

              O 4 rano obudziłam się z bólem w krzyżu. No tak… znowu moje jelita. Nic dziwnego, po tych czipsach. Mam nadwrażliwe jelitka więc nie zdziwiło mnie że po pięciu minut znowu poczułam ten ból. Coż… jakoś muszę przecierpieć do rana. Tak sobie leżałam i czekałam aż mąż się obudzi. Oczywiście co chwilę czułam mój krzyż i podbrzusze ale przestałam na to już zwracać uwagę. Nagle poczułam że muszę iść do kibelka. Hmm… biegunka… Czyli wracam do normy. Moje kochanie w końcu się obudziło. Oczywiście zaraz się zaniepokoił moimi bólami ale on objawy porodu wypatrywał już od miesiąca. Uspokoiłam go że to moje klopoty żołądowe i nic więcej. Popatrzył podejrzliwie i zaczął sprawdzać na zegarku co ile mam te skurcze (nadal według mnie jelitowe. W końcu kobieta WIE kiedy rodzi). Po pół godzinie stwierdził że mam je co 5 minut, regularnie i że on nie idzie do pracy bo ja rodzę. Hehehehehhe, dobre 😀 Mówię mu że to jelita, w końcu takie bóle mam nie od dziś. Spojrzał na mnie i pokiwał głową. Oooo a ja poczułam że muszę znowu do kibelka. Zastanawiające zaczęła byc dla mnie dlaczego te bóle nie mijają po wizycie w toalecie tylko się nasilają a mój ślubny co chwilę wołał że za chwilę będę mieć skurcz. Kurczę… sprawdzało się… Gdzieś od godziny 7 bóle były trochę silniejsze i pojawiały się co 3,4 minuty. Mąż oczywiście cały w nerwach, co chwilę mi powtarzał że musiamy już jechać. A ja spokojnie że jeszcze nie bo ja NA PEWNO NIE RODZĘ. W KOŃCU KOBIETA WIE KIEDY RODZI. O 8 już nie wytrzymał i wezwał taksówkę. A mnie, cholewcia, zaczęło trochę badziej boleć. Nie były to bóle silne ale były o chwilę. W taksówce już zaczęło bardziej boleć. Ale mnie to nadal nie ruszało. W KOŃCU JESZCZE NIE RODZĘ. Ominę teraz opis mojego przyjęcia który trwał prawie godzinę. Jak biurokracja to biurokracja na całego. W każdym razie golenie trwało 2 sekundy a lewatywka była całkiem niezła dla kogoś kto cierpiał całą ciążę na zaparcia. Przebrana w seksowną koszulkę szpitalną i szlafroczek (ciekawe w czym oni to piorą, chyba w krochmalu) pojechałam na pięterko. Tam też wypełnianie wszystkich papierów długo trwało. Badzo miła położna po przebadaniu mnie stwierdziła że mam rozwarcie na 4 palce i że bardzo szybko nam to pójdzie. A ja się jej pytam co pójdzie. Położna zaczęła się strasznie śmiać i mówi do mnie że przecież ja rodzę. Leżę na tym łóżku i do mnie nie dociera. Zbadała mnie jeszcze raz i poczułam ciepło. To wody odeszły. Czyli to jednak już !! Położne kazały mi zrobić kilka rundek po korytarzu a potem na piłkę. Łazimy tak z mężem i łazimy. A bóle silniejsze. Nie cierpiałam tak bardzo bo zawsze ciężko przechodziłam okres a ból był nawet mniejszy. Oddychanie bardzo mi pomogło. Mąż, biedak cały blady, również oddychał ze mną o podtrzymywał mnie przy skuczach. Znowu skok na łóżko i badanko. Już 5 palców, na piłkę. Położna co chwilę się patrzyła podejrzliwie i pyta się mnie czy coś mnie boli bo ona tu męczy się przy masażu szyjki a ja nic. Masaż? Jaki masaż? Wskoczyłam w końcu na piłkę no i skaczę na niej. Mąż mnie dzielnie asekuruje z tyłu żebym nie zleciała. Skurcze coraz silniejsze a ja się robię śpiąca. Znowu wskakuję na łóżko. Położna mówi że główka jest niziutko, że to za niedługo. Pytam się o ktg, kiedy w końcu mi zrobią. No to zataszczyły kobity machinerię i mnie podłączają. Nagle robi się cisza… Położna patrzy na drugą i wołają lekarza. Ja w panikę, co się dzieje!. Tętno Garysi spada do 60… Lekarz nie czeka na nic i woła: na cięcie, chyba jest pępowiną owinięte. Wszystko zaczyna się szybko dziać. Wiozą mnie na salę, jakieś zamieszanie a ja tak wystraszona że zapominam oddychać. Słyszę że rozmawiają między sobą jak mnie ciąć bo dziecko już tak nisko. To ja prawie krzyczę: nieważne, tnijcie wzdłuż i wszerz, tylko ją ratujcie. Podchodzi jakaś kobieta i pyta się mnie o imię. Mówi że na chwilę da mi tlen żeby mi się lepiej oddychało. Do twarzy coś mi przykłada, jakąś maskę. Chcę jej powiedzieć że się duszę ale zasypiam.

              Nie wiem ile to trwało. Przebudziłam się i moja pierwsza myśl: co z Gabrysią. Mówię to na głos bo widzę jakąś pielęgniarkę która układa narzędzia. A ta w krzyk. O matko święta… umarłam i ożyłam że tak krzyczy? Okazało się że obudziłam się za szybko. Całe szczęście lekarka była bardzo miła i opowiedziała na moje pytania zanim mnie na nowo uśpiła. Z Gabrysią już wszystko dobrze. Dostała aż 5 punktów. Jakie aż! Przecież to bardzo mało! Okazało się że jak na te warunki to bardzo dużo. Gdyby nie była taka silna to nie przeżyłaby porodu. Waży tylko 2500 g bo miałam za małe łożysko ale jest już wszystko dobrze, ma już 10 pkt. Zasypiam…

              Po jakimś czasie w końcu mnie wiozą do niej. Jaka piękna… I ma dziurkę w brodzie… Tylko po kim? Leży sobie spokojnie i czeka na mnie. Mąż i moja siostra również. Ryczą jak wariaci. A ja w końcu dostaję ją w moje ramiona. W końcu… nasza upragniona Gabrysia…

              Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

              • Re: 9 miesięcy – radości i smutki

                Kasi, jesteś niesamowita!
                Masz talent do pisania, wiesz?
                cd please….

                Bey i Nikola (14.01.2004)

                • Ciężki pierwszy tydzień…

                  Pierwsze dni pobytu w szpitalu wspominam bardzo miło. Pierwszą noc położne namawiały mnie żebym oddała im Gabrysię bo po cesarce mam odpoczywać. Uparłam się że nie, że chcę z nią spać i kropka. Śmiały się że na pewno mi ją oddadzą ale byłam uparta. No bo jak to? Chcą mi ją odebrać? Przecież tyle na nią czekałam i teraz się z nią nie rozstanę!
                  Już w pierwszą noc próbowałam z pomocą położnej wstać. Ciężko mi to szło. Ogólnie czułam się super ale myśl o tym że mnie rozcięto i zszyto po prostu mnie paraliżowała. Rano jak szłam się myć to bałam się wyprostować. Nawet obojętne mi było że jakaś obca kobieta widzi mnie nago i pomaga mi w myciu. Potem mnie spakowano i przeniesiono do innej sali. Całe szczęście była tam rewelacyjna dziewczyna ze swoja małą córeczką. Sypała kawałami i mimo że jej córeczka była wcześniakiem, z żółtaczką, mąż w pracy w Niemczech humor jej nie opuszczał.
                  Już w środę pytałam się o pójście do domu (rodziłam we wtorek). Wiedziałam że po cesarce trzeba się “kisić” tydzień w szpitalu ale lekarka była pod wrażeniem gojenia się mojej rany (już w pierwszym dniu!) i powiedziała że pomyślimy nad sobotą.
                  Dni mijały bardzo miło i w sobotę na wizycie powiedziano mi że mogę iść jak tylko pediatra wyrazi zgodę. Gabrysia nie miała żółtaczki więc byłam pewna że wychodzimy. Adam z w domu wszystko wysprzątał i przygotował i tylko czekał na mój telefon. Bardzo miła pani pediatra przyszła, zważyła małą, pochwaliła że już ładnie przybiera i zaczęła Gabrysię osłuchiwać. I tak osluchiwała i osłuchiwała. Wydawało mi się to podejrzane że tak długo ale stwierdziałam że może jest po prostu dokładna. Ale niestety: “Wie pani… Gabrysi co jakiś czas spada tętno… To tylko badanie osłuchowe więc może się mylę ale…”. Poleciła położnej żeby wzięła małą na patologię i podłączyła. Byłam pewna że tylko na chwilkę ale minęła jedna godzina, druga a Gabrysi nie ma. Zła jak osa poszłam do położnej żeby mi dziecko w końcu oddali. A ona zdziwiona że nikt mi nie powiedział że to badanie trwa 3 doby. Przytkało mnie zupełnie. W końcu przyszła pediatra i wyjaśniła mi że badanie musi być dokładne bo ona nie wie czemu to tętno spada. Że może coś z sercem, może jakieś zaburzenia itd. I że będą po mnie dzwonić na karmienie. Gdy wyszła to rozryczałam się jak bóbr. Jak to? Moja córka, moje dziecko jest chore? Zadzwoniłam do Adama. Płacząc powiedziałam co lekarka stwierdziła, że chyba coś z sercem… Adamowi też póściły nerwy i oboje płakaliśmy do słuchawki. Te 3 dni były dla mnie straszne. Położne z patologii powiedziały że lepiej dla mnie będzie tak że nakarmię i zaraz pójdę na górę bo naprawdę ciężko rozstać się z dzieckiem. Robiłam tak jak mi poradziły bo czułam że im dłużej z Gabrysią zostawałam, tym trudniej było mi wyjść. Całe dnie płakałam bo nic się nie wyjaśniało. Tym bardziej że lekarze nic nie wiedzieli. Tętno co jakiś czas spadało do 60,70. Bez powodu. Lekarze mnie pocieszali że na razie nie mam się martwić bo Gabrysia wygląda na zdrową, że jest ruchliwa, kontaktowa. Ale co mi po słowach… We wtorek w końcu mogłyśmy wyjść. Załatwiono mi na dzień następny wizytę u kardiologa. Całe szczęście oani kardiolog niczego złego nie stwierdziła. Powiedziała że Gabrysia jest przecież po cesarce więc to całkiem normalne, że dzieci po cc cieżej się przystosowują co życia poza brzuszkiem. Jak wyszliśmy z gabinetu myślałam że serce mi ze szczęścia wyskoczy. Nareszcie zacznie się normalne życie.

                  Kawałek trochę smutny i niepoukładany bo naprawdę nie potrafiłam tego napisać. Za dużo emocji to tej pory we mnie jest żeby napisać to składnie…

                  Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

                  • Ciężkie chwile cd.

                    Pierwsze dni w domu były ciężkie. Bałam się zrobić cokolwiek przy Gabrysi bo ciągle wydawało mi się że zrobię jej krzywdę. Przecież ona jest taka maleńka… 2,5 kg… Ręce trzęsły mi się za każdym przebraniem pieluszki. Za to potrafiliśmy z Adamem siedzieć i patrzeć na nią bez słowa nawet 3 godziny. Jaka ona śliczna. I cała nasza. Całe szczęście Adam zaoferował się z kąpaniem małej. Stwierdził że nikt tego nie zrobi lepiej. Poszło mu całkiem nieźle, w każdym razie Gabrysia nie płakała J Myśleliśmy że koniec z naszymi kłopotami ze zdrowiem Gabrysi. Ale niestety, dane było nam przeżyć znowu chwile grozy. Zawiadomiono nas przez przychodnię że mamy z małą przyjść na pobranie krwi do szpitala bo wyniki posiewów były nie takie jak trzeba. To było już ponad moje siły. Rozryczałam się tak że Adam nie mógł mnie uspokoić. Powiedział że pojedzie sam z Gabrysią. Wezwał taksówkę i pojechali. Siedziałam jak łóżku jak sparaliżowana. Nie wiedziałam co myśleć. Wpatrywałam się w ścianę i zaczęłam się modlić. Ja, która kościół omija z daleka a w czasie mszy śpi. Przyjechali z powrotem. Wyniki za dwa dni. Podejrzenie gronkowca skórnego. Boże… co jeszcze?
                    Wyniki w porządku. Prawdopodobnie jakiś malusieńki skrawek skóry pielęgniarki, a może i mój, dostał się do próbki i pierwszy wynik był zły. To był znak. Wierzyłam że to znak że Gabrysi nic nigdy nie będzie. Że będzie zdrowa.
                    W końcu mogliśmy zacząć normalnie żyć. Czekały nas jeszcze dodatkowe badania ale ja wiedziałam, że będzie wszystko dobrze.
                    Jednak było jedno „ale”. Jeszcze w szpitalu, na patologii, jedna pielęgniarka czytając że Gabrysia urodziła się w zagrażającej zamartwicy zapytała się mnie: „Czy wie Pani że ona może być nienormalna?”. Jak myślę teraz o tym to mam ochotę zabić tą kretynkę. Jak ona mogła coś takiego powiedzieć? Zasiała we mnie ziarenko niepokoju. Wiedziałam że mówi bzdury ale jednak… Od tamtej pory bałam się zostawić Gabrysię samą. Czytałam tysiące gazet i broszur o rozwoju dziecka, co dziecko powinno umieć w danym miesiącu itd. Obserwowałam swoją córeczkę wręcz maniakalnie. Gabrysia rozwija się wspaniale. Pewne umiejętności osiągnęła nawet wcześniej. Jest silna i ani razu nie zachorowała. Delikatny katar który miała (moja wizja: zapalenie płuc) okazał się po prostu większą wydzieliną którą często mają noworodki.
                    Nie życzę nikomu tego co przeżyłam. Zdaję sobie sprawę że niestety są jeszcze większe tragedie i nasza wydaje się niczym. Ale dla nas to była tragedia naprawdę duża. Dzięki temu wszystkiemu stałam się silniejsza. Patrzę na moją córeczkę i nadziwić się nie mogę że ją mam. Tak chyba będzie do końca życia.

                    Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

                    • Powrót do pracy

                      Gabrysia dość szybko przybrała na wadze. Wagę urodzeniową podwoiła gdy ukończyła 3 miesiące. Lekarka nie mogła się nachwalić jak ładnie wygląda i jaka jest silna. Każde słowo naszej pediatry dodawało mi skrzydeł. Chyba wiedziała co powiedzieć żebym w końcu wyzbyła się wszelkich wątpliwości. Wydawało nam się że czas strasznie szybko mija. Pierwsze spacery, pierwszy uśmiech… Nowe umiejętności Gabrysi sprawiały że dni mijały lotem błyskawicy. Coraz lepiej nam szło domyślanie się co Gabrysia potrzebuje. Mała jest do tej pory tak pogodnym dzieckiem, praktycznie w ogóle nie płacze że każde jej chlipnięcie stawiało nas na baczność. Co jej może być? Może coś ją boli? Może głodna? Moja mama kazała w końcu nam się stuknąć w głowę. Przecież to małe dziecko i musi kiedyś zapłakać, choćby z nudów. Adaś świata poza nią nie widział (i nadal nie widzi). Oczywiście on najlepiej kąpie małą, to on ją najszybciej usypia itd. I tak rzeczywiście jest, Gabrysia też jest wpatrzona w niego jak w obrazek.

                      Niestety, czas błogiej sielanki się skończył. Kto wymyślił żeby urlop macierzyński trwał jedyne 16 tygodni? Jak można zostawić dziecko które ma 3,5 miesiąca? Sama myśl o tym powodowała u mnie ból brzucha. W pracy udało mi się przedłużyć wolne o 2 tygodnie urlopu wypoczynkowego. Najbardziej bałam się co będzie z karmieniem Gabrysi. Ona od początku ignorowała smoczki. Próby karmienia butelką kończyły się jej płaczem. Tylko zbliżałam się z butelką to ona miała na sam jej widok odruch wymiotny. Nie brała do buzi niczego co było z gumy, nawet zabawek. Załamana wybrałam się do lekarza. A lekarka kazała wyrzucić butelki i brać się za naukę karmienia łyżeczką. Przeżyłam szok. No jak to? Przecież wszędzie trąbią żeby dziecko karmić wyłącznie mlekiem matki do 6 miesiąca. A ona na to, że większość dzieci które nauczą się pić z butelki po prostu odrzucają pierś. Wiadomo że z butelki leci fajniej bo nie trzeba się wysilać i jak nie za tydzień, to za 2 miesiące może rzucić cyca. O nie! Miałam zamiar karmić piersią jak najdłużej więc jednak postanowiliśmy spróbować. Lekarka stwierdziła że lepsze jest przynajmniej częściowe karmienie piersią i poinstruowała nas jak wprowadzać nowe posiłki. Wiem, że na temat alergii jest bardzo głośno, że wszędzie się mówi to tym żeby nie wprowadzać za szybko nowych rzeczy do jadłospisu dziecka ale nie wierzyłam temu za bardzo. Sama jestem alergikiem i sporo na temat alergii wiem. Byłam karmiona piersią przez pół roku i uczulona jestem naprawdę na masę rzeczy, moje siostry jadły zupki już w 3 miesiącu a są zdrowe jak konie 😉 Zakupiliśmy jabłuszko z słoiczku, łyżeczkę i do przystąpiliśmy do dzieła. Pierwsze próby wyszły nieciekawie. Gabrysia wszystko wypluwała. Krzywiła się jakbym jej dawała najgorsze świństwa. Ale powoli, powolutku doszłyśmy do niezłej wprawy. No tak, ale przemyślane to nie było. To ja uczyłam karmić małą i to ode mnie była przyzwyczajona jeść. Ale przecież ja wracam do pracy! Adaś pewny siebie przystąpił do dzieła. Łyżeczka w rękę, śliniaczek pod szyją (Gabrysi ;)) i dawaj. Ale nie przewidział reakcji naszej córki na karmienie przez kogoś innego niż mama. Dżinsy do prania, szorowanie dywanu… Do następnego karmienia tatuś przygotował się lepiej: karmił ją ubrany tylko w slipki, z rozłożoną folią dokoła. Teraz to Gabrysia ode mnie nie chce jeść. Od tatusia owszem, mamusia to ta od cycka w końcu 🙂
                      Pierwszy dzień w pracy był koszmarem. Cały czas myślałam o małej. Co robi, czy nie płacze… Akurat pechowo trafiło że Adam miał na pierwszą zmianę a Gabrysia wtedy oddelegowana jest do mojej mamy. Mama zabroniła mi dzwonić a zresztą jakbym próbowała to ona i tak nie ma zamiaru w ogóle odbierać. Byłam trochę rozczarowana bo okazało się że Gabrysia nawet nie zapłakała ani razu. Świetnie się bawiła, zjadała co miała zjeść i zadowolona z życia drzemała co jakiś czas. No tak, ja tu prawie szaty rozdzierałam z żalu a ona…. Teraz śmieję się na samą myśl o tym ale strasznie to wtedy przeżyłam. Cieszę się że sporo czasu Gabrysia spędza z Adamem. Mają naprawdę świetny kontakt. Nikt tak nie potrafi robić min jak tato 🙂

                      Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

                      • Rynek… Empik…

                        nie mogło być inaczej jak Gliwice :))
                        Pzdr również z Gliwic

                        • Minęło 10 miesięcy 🙂

                          Jak ten czas szybko leci… Wierzyć mi się nie chce że Gabrysia za 2 miesiące skończy roczek. A tak całkiem niedawno czekałam na jej pierwsze ruchy w brzuszku.

                          Gaba jest wielką radością dla mnie i Adama. Świata poza nią nie widzimy. Jest dla nas wszystkim. Jej każda łezka sprawia że serce mi pęka a jej każdy uśmiech to dla mnie najcudowniejszy prezent…

                          Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

                          • Re: Minęło 10 miesięcy 🙂

                            Super historia szkoda że internet tak wolno mi czasem chodzi bo nie mogłam się doczekać aby otworzyło mi kolejną część. Podziwiam cię za twoją i oczywiście twojego męża siłę. Teraz to na pewno już będą same wspaniałe chwile was czekały. Życzę wam tego z całego serduszka.
                            Gabrysia wygląda na super szczęśliwą i radosną dziewiczynkę.
                            i czekamy na dalszy cią opowieści
                            Ula i Kubuś

                            .

                            • Moje dziecko – gaduła

                              Gaba do chodzenia się nie garnie. Nie i koniec. Raczkuje jak torpeda, chodzi wzdłuż mebli i to wszystko. Przecież chodzi się na początku wolno 🙂
                              Za to przejęła pewną cechę po mnie: gada jak nakręcona. Mówi po swojemu cały, bity dzień. Nawet przez sen jej się zdaża. Buzia jej się nie zamyka. Dyskutuje z misiem, ze mną, z lampą… I na dodatek gestykuluje… Już się martwię co będzie jak zacznie mówić “po dorosłemu”. Do tej pory nauczyła się sporo słów: mamo, tato, baba, ola, ania, co to, co to jest, mniam mniam, brum brum, no nie, aniołek (!!) i inne.

                              Moje dziecko dorasta….

                              Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

                              • 1

                                1 – tak niewiele a jednak dużo 🙂
                                Gaba ma już rok. Rok szczęścia, radości, uśmiechów i trochę płaczu.
                                Jak mogłam żyć bez niej tyle lat?
                                Moja córeczka…
                                Gaduła nieprzeciętna, humorzasta śmieszka.
                                Nowy etap w życiu.
                                Jej, mój i Adama.

                                Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

                                • Dorastanie

                                  Czas tak szybko leci że człowiek ani się obejrzy jak dziecko już dorosłe 🙂
                                  Tak, mam dorosłe dziecko. Podejmuje decyzje, ma swoje zdanie. Jedną z poważnych decyzji które podjęła Gaba to samotne noce. Pewnego pięknego dnia po prostu olała swoich rodziców i przeniosła się do łóżeczka. I śpi tam całą noc. Niemożliwością jest przeniesienie jej do naszego łóżka, zapiera się i krzyczy “nie e”. Pierwszej nocy nie mogłam spać a drugiej się poryczałam. Moje dziecko już mnie tak bardzo nie potrzebuje… Najpierw odstawienie jej od piersi (przeżywałam ja, Gaba sprawę olała) a teraz łóżeczko. Nie wiem jak zniosę dalsze zmiany w moim życiu 😉

                                  Kaszanna i Gabrysia (13.01.04)

                                  Znasz odpowiedź na pytanie: Szybki szpil :)

                                  Dodaj komentarz

                                  Angina u dwulatka

                                  Mój Synek ma 2 lata i 2 miesiące. Od miesiąca kaszlał i smarkał a od środy dostał gorączki (w okolicach +/- 39) W tym samym dniu zaczął gorączkować mąż –...

                                  Czytaj dalej →

                                  Mozarella w ciąży

                                  Dzisiaj naszła mnie ochota na mozarellę. I tu mam wątpliwości – czy w ciąży można jeść mozzarellę?? Na opakowaniu nie ma ani słowa na temat pasteryzacji.

                                  Czytaj dalej →

                                  Ile kosztuje żłobek?

                                  Dziewczyny! Ile płacicie miesięcznie za żłobek? Ponoć ma być dofinansowany z gminy, a nam przyszło zapłacić 292 zł bodajże. Nie wiem tylko czy to z rytmiką i innymi. Czy tylko...

                                  Czytaj dalej →

                                  Dziewczyny po cc – dreny

                                  Dziewczyny, czy któraś z Was miała zakładany dren w czasie cesarki? Zazwyczaj dreny zdejmują na drugi dzień i ma on na celu oczyszczenie rany. Proszę dajcie znać, jeśli któraś miała...

                                  Czytaj dalej →

                                  Meskie imie miedzynarodowe.

                                  Kochane mamuśki lub oczekujące. Poszukuję imienia dla chłopca zdecydowanie męskiego. Sama zastanawiam się nad Wiktorem albo Stefanem, ale mój mąż jest jeszcze niezdecydowany. Może coś poradzicie? Dodam, ze musi to...

                                  Czytaj dalej →

                                  Wielotorbielowatość nerek

                                  W 28 tygodniu ciąży zdiagnozowano u mojej córeczki wielotorbielowatość nerek – zespół Pottera II. Mój ginekolog skierował mnie do szpitala. W białostockim szpitalu po usg powiedziano mi, że muszę jechać...

                                  Czytaj dalej →

                                  Ruchome kolano

                                  Zgłaszam się do was z zapytaniem o tytułowe ruchome kolano. Brzmi groźnie i tak też wygląda. dzieciak ma 11 miesięcy i czasami jego kolano wyskakuje z orbity wygląda to troche...

                                  Czytaj dalej →
                                  Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
                                  Logo
                                  Enable registration in settings - general