Jak rodził się Tadzio…
Wyznaczony termin to 27 stycznia – dzień przed moimi urodzinami. Miałam nadzieję, że jak na drugie dziecko przystało – Tadzio urodzi się troszkę po terminie, czyli w moje urodziny… będzie Wodnikiem jak ja i w ogóle będzie do mnie podobny… Bo Staś to synuś tatusia…
Stało się inaczej…
Jeszcze pracowałam… od dwóch tygodni mieszkaliśmy w SWOIM mieszkaniu… na niedzielę 14 stycznia zaprosiliśmy chrzestną Stasia – zaległe spotkanie gwiazdkowe… wcześniej byli znajomi na mojej zachciankowej pizzy – bo przecież, jak będę karmić to nici z pizzy na kilka długich miesięcy, więc chciałam wykorzystać „ostatnią” szansę…
Przy wieczornym siusiu, około 22-giej – lekkie plamienie na majteczkach…myślę sobie – uhu… ale jeszcze dwa tygodnie… na jutro mam wizytę u mojego pana doktora to mu o tym powiem… „co powie Darek??!! Przecież jeszcze nic nie jest przygotowane!! Dopiero zaczęłam prać ubranka!! To nie może być TO!” i tym podobne myśli towarzyszyły mi przed udaniem się do łóżka.
O 2giej w nocy zbudził mnie skurcz… poszłam sobie do łazienki… posiedziałam łudząc się, że to sensacje żołądkowe po tej pizzy… nie budziłam męża… spać nie mogłam, więc zaczęłam czytać… nic z tego… te skubane skurcze nie dały mi się skupić (ale mi wyszło, wszystko na sku-)…. Więc tak sobie chodziłam i cierpiałam.. ok. 4-ej mąż się przebudził i z kwaśną miną domyślił się, o co chodzi… ja pakowałam torbę – połowy rzeczy jeszcze nie miałam, ale uznałam, że mąż dowiezie… prysznic brałam ze 100 razy… mąż jeszcze dosypiał…
Ok. 6-ej zadzwoniliśmy do teściowej z prośbą, żeby przyjechała do Stasia (generalnie w poniedziałki Stasia woziliśmy do niej, bo miała wolne w pracy i tam Staś spędzał ten dzień tygodnia)… zadzwoniliśmy też do moich rodziców, gdzie jeszcze 2 tygodnie wcześniej mieszkaliśmy, że wpadniemy po kilka rzeczy… ciągle mnie skurczyło… bolało mocno… Teściowa przyjechała przed 7-mą. Pojechaliśmy do rodziców po rzeczy i do szpitala (Orłowskiego na Czerniakowskiej w Warszawie – przynajmniej znajomy diabeł)… diabeł drodze te skurcze jakby osłabły…
Na Izbie Przyjęć podłączyli mnie do KTG i skurczy jakby nie było albo słabizna… po jakichś 20 minutach przyszedł pan doktor i mnie zbadał… bez jednego nerwu powiedział „Pani proszę na salę porodową” a do położnej „rozwarcie 8,5 cm” !!! Dobra jestem co?? Po drodze wysłuchałam zachwytów położnej, jak to długo w domu wytrzymałam… a gdzie się miałam pchać w środku nocy…
I znów znajoma sala porodowa… ale teraz to już od razu na łóżko.. przyszła jeszcze jedna pani doktor i stwierdziła, że skurcze ustały i jak nie wrócą to pompa… na co ja się przeraziłam i stwierdziłam, że ja nie chcę! Ja sama urodzę!! Po do ta pompa!! Co ja mam robić?!! (nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się z wyciąganiem próżniowym… a chodziło o oksytocynę)… pani doktor doradziła chodzenie i przysiady… tak też zrobiłam… i chyba jeszcze tutaj przebili mi pęcherz… byłam w dobrym humorze, nawet sobie żartowałam… mąż wyczekująco siedział obok a ja te przysiady z gołym pupskiem za przeproszeniem…
Pani doktor zajrzała, stwierdziła, że mina jeszcze dziarska, więc jeszcze nie pora… ale zaraz była pora… główka zaczęła się zsuwać i … bóóól… nie mogłam wdrapać się na to łóżko… ale jakoś z pomocą męża udało się… przy instruktażu położnej urodziłam najpierw główkę (ból właściwie ustał), potem całego Tadzinka… i… szczerze Wam powiem… moją pierwszą myślą było „jaki on brzydki!”… Darek chyba pomyślał podobnie… Tadziutek był malutki – w porównaniu ze Stasiem – 3260g i 52 cm.
Aha- urodziłam o 8.50 i śmiałam się, że jeszcze od biedy zdążyłabym do pracy…
No i wizytę u pana doktora odwołałam… pokazałam mu Tadzia w szpitalu…
Po jednym dniu, kiedy już twarz zaczęła mu się układać „jak trzeba” stał się najśliczniejszym dzieckiem na świecie… rudaskiem… cudnym moim syneczkiem…
O bólu szybciutko zapomniałam… był silny, ale krótki… to można wytrzymać… ale potem leżeliśmy w szpitalu 8 dni, bo żółtaczka nie chciała ustępować… dzięki temu doszłam do siebie i łatwiej było mi działać w domu
No i „za karę” za przedwczesne zawitanie na świecie, kiedy rodzice byli na to zupełnie nieprzygotowani Tadzio miał być Pafnucym.. ale nie mówcie mu o tym
Ola+Staś+Tadzio+Basia <img src=”/upload/32/66/_159731_s.jpg”>
5 odpowiedzi na pytanie: Tadzio – poród nr 2
Re: Tadzio – poród nr 2
hihihi oj powiem mu na pewno…
ale z data na początku cos zakręciłaś… chyba chodziło o styczen?
Re: Tadzio – poród nr 2
A pewno, już poprawiam… dzięki 🙂
Ola+Staś+Tadzio+Basia
Re: Tadzio – poród nr 2
oj marnie marnie… :(( ale chyba nie będę się ścigać z Agnieszką…
u mnie te krzyżowe były najgorsze przy pierwszym porodzie… potem to jakoś szło, choć bolało….. najgorsza ta główka między nogami, ale to na szczęście tylko chwila (u mnie 🙂
Teraz mam troje śmiesznych ludzików i dobrze mi z tym 🙂
Ola+Staś+Tadzio+Basia
Re: Tadzio – poród nr 2
Pafnucy????????????????? Hihihihihihihihi, koniec świata!!!
Anka i Basiulec (9 i pół miecha)
Re: Tadzio – poród nr 2
dobrze – nie pwoiemy – pewno sam sie kiedys dowie ;)))
buziaki i po raz drugi gratulacje 🙂
Znasz odpowiedź na pytanie: Tadzio – poród nr 2