Urodzili mi synka!!!!- długie

No właśnie- tak jak w tytule- urodzili mi- bo mój udział w tym był raczej znikomy- miałam cc. No, ale po kolei. Aha- ostrzegam to będzie długie!
Pierwszy raz, że być może będzie cesarka, mój genialny gin powiedział mi na początku 7-go m-ca. Maluch leżał poprzecznie, z główką w mojej wątrobie i z nogami w lewym żebrze. Gin stwierdził, że na jego oko, to raczej marne szanse na to, żeby się jeszcze obrócił. Jakoś bardzo mnie ta wiadomość nie sfrustrowała a wprost przeciwnie- raczej ucieszyła, bo mam dość popsuty kręgosłup i bardzo się bałam, że w trakcie naturalnego porodu jeszcze go sobie „doprawię”.
Mijały tygodnie a maluszek w poprzek na boku sobie nadal leżał. Atut tego był taki, że brzuch miałam raczej mały a mankamentów było kilka: moja cholestaza rosła w imponującym tempie, jak dzieciaczek miał czkawkę to ja miałam łzy w oczach z bólu (bo to dźganie przy każdym czknięciu w żebra- to słowo daję- średnia frajda była), no i niestety ponieważ był na boku nie było szans na rozpoznanie płci- raz tylko gin stwierdził, że raczej dziewczynka, bo on co prawda genitalnych części w tym ułożeniu nie widzi, ale zakłada, że jakby było coś między nóżkami to by wystawało…. Trochę z żalem (bo mój mąż miał absolutną obsesję na punkcie chłopaka) nastawiłam się i na Maję i na cc.
W połowie marca na wizycie gin zadecydował że trzeba się będzie ze względu na cholestazę pośpieszyć (termin wg OM miałam na 13 kwietnia a wg USG na 15.04) i kazał mi się stawić (wygolona i na głodno) na Klinice 1.04. o 6.00 rano.
Dzień przed pójściem do porodu „odbiłam sobie” całe „oszczędzanie się” z ostatnich kilku miesięcy: wysprzątałam chałupę, umyłam 1 okno (bo na wszystkie nie miałam siły), objadłam się niedozwolonych (ze względu na dietę wątrobową rzeczy- np. jaja w majonezie- pycha!) i 3 x wykąpałam się w gorącej wodzie i nawet się pokochałam z mężusiem. A co! Wiedziałam, że nawet jak się teraz zacznie akcja porodowa, to i tak będzie dobrze.
W nocy przed pójściem do szpitala nie spałam, bo się obsesyjnie bałam, że na tę 6 rano zaśpię. Potem dobudziłam męża (wstał chyba pierwszy raz w życiu ochoczo i z entuzjazmem) pocałowałam psa w nos i do taksówki. Wsiedliśmy do tej taksówki, spłynęła na mnie świadomość, że następny kurs taksówką odbędę już bez brzucha i…. zalałam się łzami. Mąż spojrzał na mnie jak na idiotkę, nerwowo zapytał czy coś mnie boli, jakieś skurcze albo co, czym chyba nieco zdeprymował taksówkarza (bo ten wiedział, że wiezie ciężarówkę ale raczej nie wiedział że do porodu, w każdym razie jakoś przyśpieszył po tych pytaniach). Jeszcze się nie zdążyłam uspokoić a już dojechaliśmy. Jakieś takie miękkie nogi mi się zrobiły. Ale doszłam na Izbę Przyjęć. Tam tylko zaspana położna, jakaś taka zdegustowana, że o 6.00 rano na planowaną cesarkę przychodzę. W brak skurczów za nic mi wierzyć nie chciała… Kazała mi się natychmiast przebrać w koszulę, pomierzyła takimi stalowymi obręczami i podpięła do KTG. Męża przy mnie nie było bo jak wchodziłam do tej sali to myślałam,że tylko papiery idę zanieść…. Ogólnie zestresowana byłam na tyle, że jak przyszła lekarka mnie zbadać to na fotel ginekologiczny wspięłam się w majtkach…. J) Zrobili mi jeszcze USG i kazali iść na salę porodową. To mnie przeraziło zupełnie- jaka sala porodowa przecież miała być cesarka!!! No ale poszłam – tym razem już z mężem, tyle że jego tam nie wpuścili- kazali zostać pod drzwiami bo to tylko badanko…. Więc weszłam na tę salę porodową i o mało od razu nie uciekłam. To coś co zobaczyłam. pomimo że nigdzie nie było śladów krwi, to jakoś tak żywo kojarzyło mi się z rzeźnią…. Zielone kafle sprzed 100 lat, trzy boksy przedzielone murowanymi ściankami na wysokość człowieka i wyyyyyyyyysokie łóżka na które trzeba się było wspinać po 3 schodkach. Tam wypełnili ze mną jakieś papiery, jakąś idiotyczną ankietę, potem badanie przez położną (wrażenia nie do pominięcia, ale ja już dawno uważałam, że baby są brutalne przy takim badaniu i dlatego zawsze wybierałam ginów mężczyzn) znowu ktg, jakiś zastrzyk i kazali mi czekać. Czekałam 10 min. Nic się nie działo więc uciekłam na korytarz do męża. Zawołali mnie z powrotem po jakiejś pół godzinie, znowu ktg, pobrali krew, zrobili hegar (czysta przyjemność – polecam szczególnie jeżeli ktoś tak jak ja miał obstrukcje przez całą ciążę) i kazali się przebrać w sexy koszulkę szpitalną do pół- pośladka. W między czasie przyszedł mój gin i powiedział, że będę musiała sobie poczekać bliżej nieokreślony okres czasu, bo mają akurat 2 cesarki z interwencji. Dałam mu słowo że jak tyle wyczekałam się przez ostatnie 9 m-cy to jeszcze trochę nie zrobi mi różnicy. Potem pozwolili mi wreszcie wyjść do męża i teraz miałam już tylko cierpliwie czekać aż się sala operacyjna zwolni. No i czekaliśmy – 2 przerażone sieroty na środku korytarza, na którym na dodatek ful kurzu, bo część porodówki w remoncie…..
Po godzinie przyszedł nader miły (bez ironii) anastezjolog zapytać czy się zgadzam na znieczulenie oponowe. Zgadzałam się jak najbardziej, miałam to przemyślane, chciałam koniecznie być przytomna. Ucieszył się, powiedział, że za jakiś czas po mnie przyjdzie i sobie poszedł. A we mnie rosła panika. Nie, nie przed cesarką tylko przed Nieznanym. Przed nowym etapem w życiu, przed poznaniem dziecka, przed tym, że jeżeli z dzieckiem coś będzie nie tak (a miałam takie wizje) to zaraz będę musiała się z tą wiadomością skonfrontować….
Jakoś tak po kolejnych 15 minutach przyszedł uśmiechnięty anestezjolog i powiedział, że „Idziemy”. O rany Boskie! Ciemno mi się zrobiło przed oczami, wbiłam paznokcie w ramię męża (jeszcze tydzień potem miał sińca) ale zagryzłam zęby i poszliśmy. W głowie miałam wielki, czerwony, pulsujący napis- „TO JUŻ!!!!”. Cmoknęłam męża, on uścisnął mi rękę i zamknęły się za mną drzwi bloku operacyjnego. Jak już mówiłam anestezjolog trafił mi się cudowny- każdej takiego życzę- cały czas żartował, głaskał mnie po głowie i tłumaczył co się dzieje. No, zaczęło się oczywiście od znieczulenia. Kazali mi usiąść na stole, w takiej niewygodnej pozycji, z odwiedzionymi kolanami, złączonymi stopami i pochylać się do przodu. Anastezjolog ostrzegł, że musi poszukać miejsca do wkłucia i że to może poboleć i faktycznie trochę mnie „pogniótł”. Potem powiedział, że się wkłuje- spodziewałam się jakiegoś bólu koszmarnego, a tu nic- absolutnie zero, a potem powiedział: „no to Malutka teraz cię przeniesiemy i ułożymy sobie”, ja mu na to, że sama przejdę, nie trzeba przenosić, a tu i on i cała reszta ekipy w śmiech i mówią- „No to niech pani spróbuje”. Spróbowałam i szok!!!- zero możliwości ruchu, zero czucia, a przecież to było jakieś 15 sek po wkłuciu!!! Genialne to znieczulenie, nie czuje się nic tylko jakoś sobie nie wyobrażam, jak przy czymś takim można rodzić naturalnie…. Przecież to absolutne zero kontroli nad własnym ciałem. Przenieśli mnie, wpięli kroplówkę, podłączyli do monitorów, wszedł mój gin ślicznie przebrany w zielone wdzianko i oświadczył, ze zaczynamy. Zrobiło mi się słabo, świat mi zawirował, chyba z wrażenia bardziej niż od czegoś innego, podali mi natychmiast tlen i zrobiło się lepiej. Może pół minuty minęło a mój anestezjolog (który cały czas delikatnie mnie gładził po włosach) mówi – „już ma pani otwarty brzuch- za chwileczkę zobaczymy dzidzię” Byłam w szoku „Jak to już!?!” Anestezjolog znowu się roześmiał i oświadczył, że wszystkie panie tak samo reagują. Następne 2-3 minuty były długie. Jedyne co z nich pamiętam to stękanie mojego ginaJ) Naprawdę stękał z wysiłku i miał taki „spocony” głos nie wiem jak to opisać, ale tak to odbierałam. A dodać należy, że mój gin jest niezwykle wyważony i dystyngowany na co dzień…. Potem się dowiedziałam, że on rękami rozsuwał moje flaki i że to po prostu wymagało sporego wysiłku.
A potem anestezjolog powiedział- „wyjęli dzieciaczka” A gin powiedział „Ma Pani syna!”.
A ja w bek. Jeszcze nie zdążyłam zapytać czy aby na pewno to syn bo przecież miała być dziewczynka, kiedy usłyszałam ten najpiękniejszy dźwięk na świecie- KRZYK MOJEGO SYNKA- teraz jak to piszę też ryczę- i w parę sekund potem pokazali mi go. Był taki śliczny, że zamurowało mnie. Myślałam, że będzie siny, mokry i okrwawiony, a on był różowiutki suchy i darł się w niebogłosy… Pozwolili mi go dotknąć – był taki delikatny. Powiedzieli że 10 APGAR- najpiękniejsze słowa. Przez całą ciążę obawiałam się tej pierwszej oceny. Zasmarkałam z wrażenia całą maskę tlenową. I dotarło do mnie że udało się!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Małego zabrali i mi dali alternatywę, że mogą mnie uśpić na najbliższe 10 minut kiedy będą mnie szyć albo mogę być przytomna. Wybrałam sen. Kiedy otworzyłam oczy właśnie przejeżdżałam przez próg bloku operacyjnego. Zobaczyłam męża. Powiedziałam „Mamy syna” powiedział, że wie, że widział go i rozpłakał się. Mnie wieźli, a on trzymał mnie za rękę, pomagał pchać łóżko, a ja byłam najszczęśliwsza na świecie.
Potem dowiedziałam się, że Michałka wynieśli mężowi na korytarz, zaraz po tym jak go zważyli i zmierzyli. I że było to dokładnie w 10 minut po tym, jak weszłam na salę operacyjną. Niezłe tempo nie? Mój mąż powiedział, że stało się to tak szybko, że właściwie jest gotów uwierzyć w bocianyJ).
Przewieźli mnie na salę wybudzeniową, znowu wygnali męża i kazali mi spać. Ale jak tu spać, kiedy dotarło do mnie, że spełniło się największe marzenie mojego życia- urodziłam dziecko i to na dodatek wbrew wszystkiemu upragnionego przez męża syna! Tak ryczałam, że się zanosiłam i to było z czystego szczęścia! Potem trochę się uspokoiłam bo zaczęły się fizyczne dolegliwości. Potworne uczucie zimna i dreszcze takie, że miałam wrażenie, że wypadną mi zęby, no i po jakimś czasie trochę bólu ale nic szczególnego. Kiedy przewieźli mnie już na salę poporodową i przywieźli mi na chwilę Michałka (nie mógł być w pierwszej dobie ze mną bo marzł i musieli go podgrzewać) nastrój mi się w obrębię tego szczęścia odmienił i z kolei dostałam głupawki takiej, że co kto do mnie powiedział to zaczynałam się dusić ze śmiechu, a było to średnio fajne bo już puszczało znieczulenie i zaczynałam czuć ból brzucha….
A na następny dzień już i zajmowałam się synkiem i próbowałam go karmić. Po 6 dniach byłam w domu….

Opisuję to wszystko bo wiem, że wiele z nas boi się cc. Może po tym opisie komuś będzie łatwiej. Poza tym chciałam się podzielić z Wami moim szczęściem.
Zasadniczo cesarkę sobie chwalę, aczkolwiek przyznam się Wam, że teraz z perspektywy czasu mam lekki dyskomfort, że „sobie nawet jednego bólu porodowego nie poczułam” no i ogólnie że mam takie przeświadczenie, że „to oni mi synka urodzili”… J)

Aha- Michał urodził się 1.04.2004 o godz. 10.05, miał 3150 gr i 51 cm
Rodziłam w Krakowie na Kopernika.

Pozdrawiam wszystkie obecne i przyszłe Mamy i przepraszam za dłuuuuugość moich opisów- Bratek – Michałowa mama

6 odpowiedzi na pytanie: Urodzili mi synka!!!!- długie

  1. Re: Urodzili mi synka!!!!- długie

    Śmiałam się i ryczałam jak to czytałam 🙂 A kolega z pracy spytał “Znów czytasz o porodach?” Bratku, gratulacje! CC czy poród naturalny, co to za różnica! Twój był tak samo piękny jak “bólowy” !

    Marta

    • Re: Urodzili mi synka!!!!- długie

      Bratku! Gratuluję serdecznie!!!
      Właśnie jestem w pracy i dobrze, że żaden klient nie przyszedł bo stasznie się rozkleiłam. Wiem, że różowo nie jest, ale mam nadzieję, że ja tez będę we wrześniu po takich wrazeniach (też mam mieć planową cc) i z synkiem u boku
      Pozdrawiam też z Krakowa
      macierzanka z wrześniowych chłopczykiem

      • Re: Urodzili mi synka!!!!- długie

        Witaj,
        Przede wszystkim gratuluję zdrowego synka i szybkiego porodu!
        To wszystko jeszcze przede mną. JUż zaczynam się bać porodu….
        Też jestem z Krakowa i chodze do gina z kliniki na Kopernika. Cały czas mam wątpliwości czy zdecydować się na ten szpital. A jak wrażenia po porodzie?
        jeżeli możesz to napisz mi na e-mail do jakiego lekarza chodziłaś. Może to ten sam, do którego ja chodzę?
        Podaję mój adres: [email][email protected][/email]. Będę wdzięczna za więcej info o szpitalu i lekarzu.
        Pozdrawiam Was serdecznie!
        Olena

        • Re: Urodzili mi synka!!!!- długie

          wzruszający opis bratku 🙂 gratuluje małego szczescia 🙂 to ono jest najwazniejsze a nie sposób w jaki sie rodziło 🙂

          ola i gabunia 05/06/04

          • Re: Urodzili mi synka!!!!- długie

            Popłakałam się ze wzruszenia 🙂

            Rybcia

            • Re: Urodzili mi synka!!!!- długie

              A już myślałam, że tylko ja jestem taka beksa. Też uroniłam łezkę !
              Pozdrawiam.
              Aneta i Staś.

              Znasz odpowiedź na pytanie: Urodzili mi synka!!!!- długie

              Dodaj komentarz

              Angina u dwulatka

              Mój Synek ma 2 lata i 2 miesiące. Od miesiąca kaszlał i smarkał a od środy dostał gorączki (w okolicach +/- 39) W tym samym dniu zaczął gorączkować mąż –...

              Czytaj dalej →

              Mozarella w ciąży

              Dzisiaj naszła mnie ochota na mozarellę. I tu mam wątpliwości – czy w ciąży można jeść mozzarellę?? Na opakowaniu nie ma ani słowa na temat pasteryzacji.

              Czytaj dalej →

              Ile kosztuje żłobek?

              Dziewczyny! Ile płacicie miesięcznie za żłobek? Ponoć ma być dofinansowany z gminy, a nam przyszło zapłacić 292 zł bodajże. Nie wiem tylko czy to z rytmiką i innymi. Czy tylko...

              Czytaj dalej →

              Dziewczyny po cc – dreny

              Dziewczyny, czy któraś z Was miała zakładany dren w czasie cesarki? Zazwyczaj dreny zdejmują na drugi dzień i ma on na celu oczyszczenie rany. Proszę dajcie znać, jeśli któraś miała...

              Czytaj dalej →

              Meskie imie miedzynarodowe.

              Kochane mamuśki lub oczekujące. Poszukuję imienia dla chłopca zdecydowanie męskiego. Sama zastanawiam się nad Wiktorem albo Stefanem, ale mój mąż jest jeszcze niezdecydowany. Może coś poradzicie? Dodam, ze musi to...

              Czytaj dalej →

              Wielotorbielowatość nerek

              W 28 tygodniu ciąży zdiagnozowano u mojej córeczki wielotorbielowatość nerek – zespół Pottera II. Mój ginekolog skierował mnie do szpitala. W białostockim szpitalu po usg powiedziano mi, że muszę jechać...

              Czytaj dalej →

              Ruchome kolano

              Zgłaszam się do was z zapytaniem o tytułowe ruchome kolano. Brzmi groźnie i tak też wygląda. dzieciak ma 11 miesięcy i czasami jego kolano wyskakuje z orbity wygląda to troche...

              Czytaj dalej →
              Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
              Logo
              Enable registration in settings - general