Smoczka zabraliśmy Wiktorkowi definitywnie dwa miesiące temu. Obyło się nawet bez jakichś strasznych scen. Trochę popłakał, ale już następnego dnia jakby nie pamiętał (inna sprawa, że nie umiał powiedzieć, że go chce…). Jednak od tamtej pory usypianie go stało się koszmarem. Nie mówiąc już o tym, że budzi się w nocy i trzeba go na nowo usypiać. Ewidentnie ma to związek z brakiem smoka. Wcześniej zasypiał w 5-10 minut (i spał do rana), a teraz trwa to godzinę – półtorej i towarzyszą temu wrzaski, wioercenie się, złośnikowanie itp. Czasem muszę kilka razy ostentacyjnie wyjść trzasnąwszy drzwiami, albo zamknąć go na chwilę samego w pokoju, żeby się wreszcie uspokoił i spróbował zasnąć. Wiem, że to kiepskie metody, ale nic innego po prostu nie działa. Od jakiegoś tygodnia Marcelek śpi razem z nim w pokojo, więc przynajmniej Wiktor przestał się drzeć, bo wie, że musi być cicho, żeby brata nie obudzić. Ale zasypianie wcale nie trwa przez to krócej 🙁
W dodatku ciągle ładuje palce do buzi, czego wcześniej nie robił. Nie ssie ich co prawda, ale jadnak trzyma w buzi. Poza tym po dwóch miesiącach nieużywania smoczka nadal przez sen porusza ustami tak, jakby go ssał.
Czy to możliwe, że dwuletnie dziecko ma tak silną potrzebę ssania? Nie chcę mu dawać więcej smoka, ale zaczynam się zastanawiać, czy on na prawdę go nie potrzebuje… Może jednak? Ale czy to możliwe? A może odzwyczajanie zawsze trwa tak długo? Jak myślicie?
<img src=”/upload/36/58/_557743_n.jpg”>
Kra, Wiktorek(2l) i Marcelek(4m)
Znasz odpowiedź na pytanie: