zagłębiam się ostatnio w dość nagłośnioną w usa historie rodziny, która została oskarżona o zaniedbanie własnych dzieci, bo pozwoliła im pójść*na własna rękę na plac zabaw. dzieci są w wieku 10 i 6 lat.
tutaj teks po angielsku:
[Zobacz stronę]
słuchałam dziś rano wywiadu z tąże rodziną, której nałożono okres próbny przez sąd, ale która również*nie zamierza poddać się idiotycznemu prawu i nie zamierzają prowadzać dzieci za rękę każdego dnia. jeśli służby socjalne przyłapią rodzinę na takim procederze, rodzice będą odpowiadać jako recydywiści i najzwyczajniej skończą w więzieniu.
po drodze znalazłam podobna historie matki, która zostawiła dziecko w samochodzie na 5 minut, żeby kupic mu słuchawki (nie, to nie było gorace lato, sklep nie był jakimś hipermarketem, dziecko nie było niemowlęciem, samochód nie był zamknięty, dziecko siedziało w środku i grało w jakieś gry — przechodzień sprawę sfilmował i zapodał temat policji, która wszczęła postepowanie i skończyło się na okresie próbnym).
dokładnie wczoraj moje dziecko po powrocie ze szkoły, zamiast grzecznie prosto z garażu pójść do domu, wsiadło na rower, założyło kask i pojechało na wycieczkę po osiedlu. po kilku minutach, uświadomiwszy sobie, że młodego (ma osiem lat) nie ma w domu i że zniknął rower i kask, a w garażu leży porzucona kurtka i torba ze szkoły, pomyślałam, że pewnie pojechał na wycieczkę dookoła osiedla (spokojna, uboczna droga, sąsiedzi jeżdżą zazwyczaj bardzo wolno, ludzie znają się z widzenia i machają sobie na powitanie). wiedziałam, że młodemu nic się nie stanie, ale nagle uderzyło mnie, że może gdzieś tam po drodze mieszka jakiś wariat z poczuciem obowiązku, który na widok dzieciaka na rowerze bez mamy/taty/niani obok zadzwoni na policje. młody – jak przewidywałam – był na sąsiedniej ulicy. oberwało mu się zdrowo (w końcu powinien był powiedzieć przynajmniej, że jedzie gdzieś na rowerze), ale po jakimś czasie uderzyła mnie głupota tej sytuacji – bo jako matka wiedziałam, że dzieciak jest absolutnie bezpieczny. bardziej przestraszył mnie fakt, że ktoś może uznać, że mój dzieciak jest zaniedbanym szczylem, którym musi zająć się opieka społeczna.
kim są ci ludzie, którzy dzwonią natychmiast na policję? czy nie powinniśmy raczej – widząc dziecko, które ewidentnie przebywa bez opieki na placu zabaw – dyskretnie przyglądać się czy dziecku nie dzieje się jakaś krzywda? nie na zasadzie “nie ma nieodpowiedzialnego rodzica, więc stanę na wysokości zadania,” ale bardziej w poczuciu odpowiedzialności za dobrobyt wszystkich dzieciaków.
statystycznie porwania dzieci sa wielokrotnie mniej prawdopodobne niż urazy w wypadku samochodowym. a jednak wsadzamy dzieciaki do samochodu i nikt nas za to nie straszy odebraniem praw rodzicielskich.
czy wpadamy – jako rodzice – w jakąś psychozę? czy nie napędzamy w sobie jakiegoś chorego strachu?
czy przypadkiem, w tej wszechobecnej kulturze bezwzględnej opieki nad dziećmi, nie odbieramy własnym dzieciom wolności?
podzielcie się opiniami.
5 odpowiedzi na pytanie: dziecko pod opieką dorosłego 24/7
wpadamy… wpadamy…. choć widzę odwilż w swoim otoczeniu….
ale ja mieszkam w środowisku wiejsko-małomiasteczkowym…
Moje dziewczyny mają 7 i 8 lat. Staram się, żeby były samodzielne, ale w moim otoczeniu jest to chyba źle odbierane. Starszej – pierwszoklasistki – nie podwożę pod samą szkołę, bo zawsze mam niedoczas (jadę do pracy). Musi kawałek dojść sama, w szkole rozebrać się itp. Jestem jedyną matką pierwszoklasistki, która tak robi. Nie asystuję dziewczynkom non stop. Na placu zabaw bawią się same, meldują mi się co jakiś czas (ustalamy go), bo zawsze siedzę gdzieś z boku (tuż “przy” nie ma miejsc). Zostawiam je domu same, na krótko,ale jednak, jeśli wychodzę do pracy, a mąż jeszcze nie wrócił. Boję się, ale nie mam wyjścia. NIKT z moich znajomych tak nie robi. Dla nich jestem chyba niedobrą matką. Myślę, że wiele mam boi się łatki “niedobrej”, dlatego przejmuje zachowania takich nadopiekuńczych rodziców. Nie wierzę, że wszyscy mają paranoję 🙂
Na okolicznym placu zabaw regularnie są dzieci bez opieki dorosłego. Przychodzą w kilka-kilkanaście osób. Mieszkają w jednej kamienicy, wszystkie są w jakiś sposób ze sobą spokrewnione. Latem najmłodsze miało mniej niż rok. Najstarsze też jeszcze do podstawówki chodziło. Dzieci mają przykaz nierozmawiania z obcymi i zakaz zabawy z obcymi dziećmi.
W okolicy ich rodzina uznawana jest za patologię.
Faktycznie dzieci wałęsają się zwłaszcza w wakacje całe dnie same po osiedlowych uliczkach, zajadają się czipsami na okrągło, ale są ubrane stosownie do pory roku, nie wyglądają na głodne, więc ja osobiście po służby nie dzwonię.
Ja też jestem za samodzielnością. Zdarza mi się zostawiać dzieci pod osiedlowym samem w aucie (pod samymi drzwiami).
Moje dziecko (2,5) samo bawi się na podwórku przed domem, a ja zerkam tylko na niego z okna. Często jest poza moim zasięgiem wzroku i nie panikuję. Zawołam raz na kilkanaście minut żeby przekonać się co broi.
Regularnie zostaje z młodszą siostrą na kilka minut sam w domu jak idę wyrzucić śmieci czy jak idę do furtki porozmawiać z sąsiadem, listonoszem.
Dzieci śpiące w domu zostawiam same na max 20 minut jak idę z psem. Na dłużej nie mam odwagi.
Wiem że wiele osób odbiera takie zachowania jako zaniedbanie dzieci. Zawsze, ale to dosłownie zawsze jak wychodzę z psem, sąsiad pyta mnie z wyrzutem z kim została córka (10 miesięcy).
Aa, dziecko w wózku przed sklepem na osiedlu zostawiam regularnie (nie na ulicy, na podwórku przed sklepem).
W Polsce chyba nie ma aż takiej schizy jak ktoś widzi dziecko samo na pacu zabaw
ale imo trochę jesteśmy jako rodzice nadgorliwi
nie zostawiamy dzieci samych w domu, bo coś im się może stać
nie pozwalamy im wychodzić na dwór, bo ktoś im zrobi krzywdę itp.
Nie piszę tutaj o malutkich dzieciach, lecz o szkolniakach
Myślę, że dzieci potrzebują trochę samodzielności, możliwości decydowania o sobie
takiego poczucia, że rodzice im ufają – że sobie poradzą itp.
J. sama chodzi do sklepu, na plac zabaw
do szkoły ją odwożę, bo jadę w tą samą stronę do pracy
a poza tym w Łodzi mamy remont dróg w centrum i komunikacja jest pozmieniana
ale jak się remont skończy i Młoda będzie chciała to będzie jeździć sama
Myślę, że nie jestem nadopiekuńcza
Ja się odniosę do reakcji ludzi.
Wiele było sytuacji opisywanych w mediach, że znieczulica, nikt nie zareagował, gdy poprzez zainteresowanie można było uratować życie, dużo jest o patologicznych zachowaniach niektórych rodziców, stąd nadwrażliwość innych, Nie wszyscy mogą zrównoważyć sposób działania do danej sytuacji.
Mimo wszystko chyba lepsza niepotrzebna reakcja niż jej brak.
Wiadomo, rozsądne decyzje najlepsze, ale o to zawsze trudno;)
Ostatnio czytałam o matce narkomance, która przedawkowała i zmarła. Dziecko, które z nią było również zmarło z braku jedzenia po iluś taM dniach. Sąsiad słyszał płacz dziecka, ale nie chciał się wtrącać.
Znasz odpowiedź na pytanie: dziecko pod opieką dorosłego 24/7