Dość głośna ostatnio sprawa i przyznam szczerze, że osobiście mam mieszane uczucia. Niby uważam, że człowiek ma prawo decydować za siebie, ma prawo podjąć decyzję co do własnej śmierci w takiej sytuacji (o ile jest świadom),decyzję, co zrobi ze swoimi organami i generalnie wychodziłam z założenia, że w sytuacji, gdy człowiek wegetuje to nie ma sensu przeciągać tego w nieskończoność, ale dziś przysłuchiwałam się pewnej rozmowie w radio, w której to jeden z rozmówców – jakiś profesor – mówił rzeczy nad którymi się zatrzymałam.
Podobno ta kobieta była w stanie wegetatywnym permanentnym. Stan ten z medycznego punktu widzenia nie do końca jest zbadany (nie wiem tego – cytuję słowa tego profesora) więc nie można ze 100% pewnością powiedzieć, czy ona nie miała świadomości. Podobno nie była podłączona do żadnej aparatury, poza sondą pokarmową, normalnie oddychała, miała normalny rytm dnia, czyli budziła się w dzień, w nocy spała, była poddawana zabiegom rehabilitacyjnym, siedziała na łóżku, wózku – ot – prawie, że normalny, chory człowiek, który żyje, ale jest ograniczony fizycznie i psychicznie, ale to wciąż człowiek, istota ludzka. Wiem, jej kora mózgowa już nie żyła, ale? No właśnie – czy oby ona na pewno była roślinką? Czy na pewno nie miała świadomości? Czy na pewno nie było żadnych szans na to, że zacznie się wybudzać? Przecież jej stan trwał już wiele lat, nie było można ze 100% pewnością stwierdzić, że jej dni są policzone, że ona nie ma najmniejszych szans jak to bywa w niektórych przypadkach, przy innych chorobach. Tu nie było żadnej przesłanki mówiącej o tym, kiedy ona umrze, żaden lekarz nie był w stanie tego określić. Wiem, nigdy nie można mieć 100% pewności, bo zawsze jest cień szansy, że jednak się uda, że zdarzy się cud, ale tutaj też taki cud mógł się zdarzyć.
Zastanawiałam się, co ja zrobiłabym na miejscu tego ojca i doszłam do wniosku, że nie zdecydowałabym się na to, walczyłabym do końca, aż ten koniec przyszedłby w sposób naturalny, bo nie umiałabym żyć ze świadomością, że może jednak jak nie dziś, jutro, za tydzień, ale kiedyś ta kobieta by się obudziła. Były takie przypadki, nawet w Polsce. Do tego podobno były jakieś organizacje kościelne, które chciały Eluanę wziąć pod swoje skrzydła, chciały się nią opiekować, by nie musiała spędzać tych dni w szpitalu, ale ojciec nie zgodził się na to. Dlaczego?
Ile jest takich przypadków, że tacy sami ludzie dożywają swoich dni we własnych domach, pod opieką swoich bliskich i nikt nawet nie pomyśli o tym, by dokonać eutanazji.
I jeszcze jedno – zastanawiam się, czy taka śmierć (nie wiadomo, co było jej przyczyną, ale myślę, że odłączanie od sondy mogło na nią wpłynąć) nie była śmiercią w cierpieniach? Nie można mieć pewności, że przez te ostatnie 3 dni kobieta ta wycierpiała więcej niż przez ostatnie 17 lat swojego życia, że nie doskwierał jej głód. I po co? Może gdyby umierała naturalnie nie musiałaby cierpieć?
Dziwnie mi dziś z tymi przemyśleniami.
7 odpowiedzi na pytanie: Eluana Englaro
nikt nas niestety nie dogdybie tu co by faktycznie zrobił, gdyby…
wiem, ze w ekstremalnych sytuacjach czlowiekowi przechodzą przez głowę rożne skrajne myśli i nie będę się tu wdawać w szczegóły.
zwyczajnie nie wiem, co by było gdyby…
No i właśnie dlatego nie zdecydowałabym się na taki krok – bo za dużo jest tego, co by było gdyby. Ojciec tej kobiety mógł ją spokojnie oddać pod opiekę sióstr zakonnych, które chciały ją wziąć – wybrał śmierć. Śmierć swojego dziecka.
Trudno mi go oceniać, szczerze…
Też daleka jestem od oceniania jego – nie znam przesłanek, którymi się kierował, nie znam opinii lekarzy na temat stanu jego córki. Rozpatruję to z punktu widzenia rodzic – dziecko, ale wiadomo, że on wiedział więcej niż wiemy my, poddani zapewne manipulacji medialnej.
Jeśli faktycznie miała te środki podane to ufff. Tylko w sumie zastanawiam się co one miały znieczulać? Uczucie głodu? Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że faktycznie nie cierpiała.
Zastanawiam się również nad spojrzeniem na sprawę tak, jak Ty Tora teraz spojrzałaś – z jej punktu widzenia. Nie wiem na teraz co bym wybrała – naprawdę nie wiem?
To byłby absolutny HIT w odchudzaniu.
Anestezjolodzy mieliby swoje prywatne gabinety i wreszcie kupę forsy 🙂
Bo teraz to taka mało doceniana specjalizacja (jeżeli chodzi o wyrazy wdzięczności ;))
Ja też nie wiem jak bym się na pewno zachowała… ale ja z tych co mają raczej chrześcijańsko-katolicką filozofię życia, czyli raczej nie zdecydowałabym się na eutanazję ani kogoś bliskiego, ani mnie, by nie narażać bliskich na dylematy moralne…
I jeszcze przypomina mi się opowieść znajomej, jak w szpitalu jedna kobieta przyszła i mówiła, że już przyszła umierać…, a jak się jej stan naprawdę bardzo pogorszył prosiła lekarzy na wszystkie świętości, by ratowali ją…
Znasz odpowiedź na pytanie: Eluana Englaro