Termin porodu magiczny 04,04,2004. Do konca marca czas plynal inaczej Ale kiedy obudzilam sie 1 kwietnia zaczelam sie niecierpliwic. najbardziej balam sie przeterminowania, siedzenia w domu jak na szpilkach i czekania na cud oraz watpliwosci ze ja kiedykolwiek urodze. Przez ostatnie 2 miesaice ciazy w naszej sypialni niewiele sie dzialo. Moj maz mial irracjonalne poczucie ze moze zrobic dziecku krzywde. Kiedy przyszedl 1 kwiecie, mezus zjadl obiadek ja oswiadczylam mu ze dzis musi mi zrobic tę przysluge i przytulic mnie wieczorem jak prawdziwy facet. Przyszedl wieczor, poprzytulal….. Nastepnego dnia czekalam na objawy porodu. nic sie nie dzialo. Bylam juz coraz bardziej zniecierpliwiona. Zdjelam firany, wypralam je, umylam okna, zalozylam firanki… No i zaczelo sie… CZOP! Jak ja sie ucieszylam! Od razu pomyslalam, ze wszystki oczekujacym jeszcze kolezanko bede polecac 2 sprawdzone i w 100% dzialajace metody wywolania porodu- facet i okna Czop odchodzil mi przez caly dzien po troszku. Akurat wtedy moj mezus wrocil z pracy pozniej niz zwykle- o 19. Byla jakas 19.15 kiedy poszlam do kuchni odlac wode z gotujacych sie ziemnakow i ROWNOCZESNIE z odlewaniem wody z garnka poczulam chlusniecie w spodniach- jedno, za moment drugie! SZOK! Ile tego bylo. Krzyknelam: O BOZE! i usiadlam na toalecie. JA RODZE!!! Maz zjadl obiad na stojaco bo nie mogl opanowac podniecenia i zdenerwowania. Mi juz totalnie odechacilo sie jesc. Wykapalam sie, spakowalam reszte rzeczy i zamowilismy taksowke. Izba przyjec. 1 cm rozwarcia, delkiatne skurcze, bardzo nieregularne. Godzina 20.30. Sala porodow rodzinnych- piekny pokoik, intymnosc, nocna lampka. Czulismy sie jak w domu. Lezalam na wielkim lozku podlaczona do KTG. Nie myslalam o niczym- nawet o tym ze za kilka godzin zobacze nasza coreczke. Rozmawialismy, zartowalismy…. KTG zaczelo pokazywac coraz silniejsze skurcze ktore coraz mocniej bolaly. Co pol godziny przychodzil ktos do nas, badal, pytal jak sie czuje. A ja nagle poczulam ze nie wytrzymam dluzej bez znieczulenia. Maz poprosil lekarza. Dali mi jakiegos glupiego jaska w kroplowce ktory pomogl mi przez pol godziny przesypiac skurcze. Bolalo coraz bardziej i bardziej. Pomimo ogromnego wygodnego lozka ja najlepiej czulam sie na siedzaco, nawet spalam na siedzaco. 6 rano 8 cm. Bol 8 rano obchod, nadal 8 cm a ja wyje. Maz placze razem ze mna. Oxytocyna. Przychodzi lekarz mowi ze za godzine urodze. Boze!! Najdluzsza godzina w moim zyciu. Jeszcze za moment przyszedl jakis dupek robic mi usg. Powiedzialam ze nie ma takiej mozliwosci, po prostu nie ma i koniec. Wymusil na mnie rzecz nier do zrobienia- polozenie sie na wznak. Zrobilam to. Ale pomagalam sobie lkaniem. Bolalo jak cholera. Przyszla pani doktor. Powiedziala ze musza mi znowu polaczyc KTG. Wiedzialam ze po to aby monitowac dzidziusia. Powiedzialam ze musze siusiu…. za pozno, z takim rozwarciem nie mozna do toalety. moj kochany mezus przyniosl mi kaczke. Potem zrobilo mi sie niedobrze o tych glupich jaskow, poczulam sie jakbym na haju alkoholowym wsiadla na karauzele. Bleeeeeeeeeee…. zwymiotowalam. Znow pomogl mi mezus. Boze co ja bym bez niego zrobila… Nagle poczulam skurcz party. Moje Kochanie chcialo biec po lekarza ale powiedzialam ze nie jestem pewna. Nastepny skurcz paaaaaaaaaaaartyyy. Pobiegl po lekarza. Pelne rozwarcie. Polozna. Swiatlo, narzedzia… nagle przytulny pokoik zamienil sie w sale operacyjna. Ja choc nieprzytomna z bolu i zmeczenia bylam tak jak moj maz pod wrazeniem profesjonalizmu. Hihihi lekarz pokazal mi jak oddychac- nabrac powietrza, objac rekoma uda i przec MOCNO z calych sil. O BOZE! Jakie to bylo przyjemne, pierwsze parcie- super, widac glowke, drugie parcie moooooooooooocnoooo i trach czuje naciecie- nie, to nie byl bol, to ulga, nagle poczulam ze wszystko idzie szybko bo zrobilo sie luzniutko, jest glowka i trzecie parcie- jest Martusia. Na moim brzuszku, moja coreczka, Jakie ma dlugie wloski, jaka sliczna, jakie dlugie paluszki o Boze!!! Placzemy – ja i moj maz Jak dzieci, na caly glo. Nikogo to nie dziwi, nikogo nie smieszy. Ktora godzina? Porod godz 10.07. 10 pkt Apgar. Zabrali martusie do wazenia, do ogrzania. A ja urodzilam w jednym parciu lozysko. Fuj wygladalo jak kupa miecha. Szycie. Blagam lekarza zeby nie bolalo bo ja juz tyle sie nacierpialam… Nie bolalo. Urodzilam!!! Rozpiera mnie duma. Potrafilam! Mamy coreczke, nasze sloneczko. Mija zmeczenie. Przywoza Martusie, Jestesmy we trojke. Bylismy, jestesmy, bedziemy juz na zawsze
Doki i Martusia ur. 03.04.2004
5 odpowiedzi na pytanie: Jak rodziłam Martusie
Re: Jak rodziłam Martusie
Piekny opis porodu i ladna data urodzenia .Ja taz sie wtedy urodzilam tylko w innym roku.
Przesylamy buziaki
[Zobacz stronę]
Agness i VIKTORIA (28.08.2003)
Re: Jak rodziłam Martusie
Gratulacje Kwietnioweczko!!!
Ja tez mialam byc kwietniowa (02.04.04) a stalam sie marcowa (26.03.04)….
Moze pamietasz mnie z naszej listy?!
Super juz miec swoja pocieche w ramionach i patrzec jak z dnia na dzien sie zmienia i coraz wiecej potrafi…
Fajnie mialas, ze przytulaliscie sie z mezulkiem… moj irracjonalne poczucie mial niestety przez CALA ciaze…eh…
Pozdrowienia
Kaska i Stas
Re: Jak rodziłam Martusie
Ach no pewnie ze Cie pamietam! Pamietaz, ze kiedy przeczytałam ze urodziłas pomyślalam: Ale ona ma dobrze… juz po
Zycze duzo zdrowka
Buziaki!
Doki i Martusia ur. 03.04.2004
Re: Jak rodziłam Martusie
martusia jest słodka, a jej mama bardzo dzielna 🙂
buziaki
ola i gabunia 05/06/04
Re: Jak rodziłam Martusie
Bardzo ładny opis…pod koniec wręcz wzruszający 🙂
Też chciałabym opisać mój poród… Ale wciąż brak mi czasu i samozaparcia !!!
Zresztą…ja ze swojej strony niewiele zrobiłam podczas porodu… Nasza Martusia przyszła na świat przez cesarskie cięcie ! Ale nie mniej to przeżywałam od Ciebie…może niedługo się również zbiorę i napiszę jak to wyglądało u nas..może dziewczyny oczekujące na cesarkę zobaczą, że też można przeżyć ją w cieple i ze wsparciem najbliższej osoby jaką jest kochany mąż.
Pozdrawiam Ciebie i Waszą Martusię 😉
jeszcze raz duże uznanie dla opisu…
do zobaczenia na Kwietniówkach !
Eve i Martusia – ur.20.04.2004 r.
Znasz odpowiedź na pytanie: Jak rodziłam Martusie