Mój post jest na pocieszenie dla tych wszystkich dziewczyn , które się boją porodu 🙂 Ja- bałam się do tego stopnia, że jeszcze rok- dwa lata temu zakładałam, że wolę nie mieć dzieci, niż się męczyć przy porodzie 😉 który wydawał mi się nie do przejścia… Oczywiście zakładałam, czytając rózne poradniki, że rodzić będę co najmniej 16 godzin i pęknę w stu miejscach- hehehe- a wszystko wyglądało inaczej…..
Do szpitala trafiłam trochę niechcący- zgłosiłam się na monitoring Małej w przeddzień terminu, a ponieważ były upały miałam mocno opuchnięte nogi…Nie spodobało się to lekarzowi i zostawił mnie w szpitalu na szczegółowe badania. Już następnego dnia wiadomo było, że wyniki są dobre, więc szczerze liczyłam na to , że wyjdę do domu. Zwłaszcza, że akcji porodowej nie było ani się na nią nie zanosiło- miałam wprawdzie 3 cm rozwarcia ale skurczy – zero. Jednak mnie zostawili na obserwacji i pewnie dobrze, bo 4 dnia pobytu w szpitalu baaaaaaardzo skoczyło mi ciśnienie i lekarze będący na dyżurze podjęli decyzję,że trzeba mi pomóc urodzić bo te wahania ciśnienia nie są dobre ani dla mnie ani tym bardziej dla Alci.
2 czerwca około godziny 11 podano mi zastrzyk w końskiej dawce i kazano czekać….Niewiele się działo, pojawiły się jakieś maleńkie skurcze, nawet regularne ale prawie bezbolesne. Przyjęlam jeszcze odwiedziny Rodziców, wysłałam do domku męża, żeby odpoczywał przed współnym porodem i około 15:30 ( tuż po wyjściu męża ) w dalszym ciągu zaskoczona małą intensywnością bóli postanowiłam się zdrzemnąć 🙂 Przed 17 obudziła mnie położna na badanie KTG a o 17:10 ……odeszły mi wody :-()
Poczułam miłe ciepełko na nogach a wraz z nim konkretne skurcze, oj, te już nie były bezbolesne. Katorgą było dla mnie leżeć pół godziny przypięta pasami pod KTG. Bóle były regularne i od samego początku bardzo częste bo co 2-3 minuty. To mnie chyba zaskoczyło najbardziej bo pamiętam ,że pytałam każdego kto się przewijał przez porodówkę czy to jest normalne???bo ja czytałam ,że najpierw co 15, potem co 10 itd to czemu ja mam tak często??? Każda zaczepiona osoba odpowiadała, że to dobrze, bo szybko pójdzie ale ja wtedy nikomu nie wierzyłam :-))) Wykonałam telefon do mojego totalnie zaskoczonego męża i zaprosiłąm Go na poród- bidulek ledwie dotarł do domu i zamierzał się zdrzemnąć tak jak Mu sugerowałam…hehehe.
O 18: 30 przenieśliśmy się do sali do porodów rodzinnych-wraz z Nami położna, która była do końca. Cudowna, delikatna, ciepła, cierpliwa i fachowa jednocześnie kobieta. Mieliśmy dużo szczęścia, że trafiliśmy akurat na Nią 🙂
Skurcze nadal były co 2-3 minutki tyle, że coraz intensywniejsze- zupełnie nie potrafiłam znaleźć pozycji w której byłoby mi lepiej- siedziałam na piłce, polegiwałam na worku sako i na sofie a mąż masował mi kręgosłup i co chwilę podawał mi wodę. W przerwach między skurczami wędrowałam na łóżko porodowe na badania i na sprawdzanie tętna Maleńkiej…Podobno najlepiej jest w trakcie porodu chodzić- przyspiesza poród i zmniejsza ból – dla mnie te wędrówki były najgorsze…
Co wejście na fotel to dowiadywałam się o coraz większym rozwarciu- Już po 19 miałam 7 cm!!!!! Tuż przed 20 – 9 cm!!!!! Wtedy zaczęłam wierzyć, że to chyba naprawdę będzie szybko???O 20 : 30 miałam pełne rozwarcie i położna zadecydowała, że możemy juz przeć. Hm….pierwsze próby były kompletnie nieudane bo skutecznie sobie wmówiłam jeszcze przed porodem, że…………nie umiem przeć. I tutaj się przydała wspominana cierpliwość naszej położnej- od podstaw tłumaczyła mi zasady parcia i nie wkurzała, gdy marudziłam, że nie chcę, że jeszcze nie teraz albo, że się boję…Po kilku próbach zaczęłam przeć jak należy- mój mąż dociskał mi głowę do piersi, pilnował bym miała otwarte oczy i……….parł razem ze mną !!! Na pewno lepiej współpracował w tej kwestii z położną niż ja 😉 Gdy już się nam udało urodzić do połowy główkę naszej Aluśki- położna zadzwoniła po niezbedną ekipę. Za chwil parę wbiegło dwoje ginekologów, pediatra i pielęgniarka. Od tego czasu wszystko potoczyło się błyskawicznie, zaledwie w ciągu kilku minut Ala była już na świecie…Gdy mi Ją położyli na brzuchu to przestała płakać i popatrzyła na mnie tymi swoimi dużymi granatowymi ślepkami 🙂 W chwilę później wzruszony mężuś przeciął pepowinę i dostał po raz pierwszy swą córcię na ręce….
Alka w ramionach pediatry powędrowała na wagę i prawie z łóżka spadłam, gdy usłyszałam, że waży 4340 :-))) A po to by Ją zmierzyć wyszli do innego pomieszczenia bo na porodówce mieli……..za krótki centymetr- hehehe. Ala mierzyła 60 cm.
Podczas szycia i innych zabiegów pielęgnacyjnych byłam w takim szoku i pod takim ogromnym wrażeniem, że nawet nie pamiętam, czy coś bolało??? Gdy tylko skończono się mną zajmować Mała wróciła na salę i jeszcze 2 godziny byliśmy w trójkę na sali porodowej. Około północy dostałyśmy swój pokoik i reszta nocki z głowy……..siedziałm nad Nią i patrzyłam nie mogąc uwierzyć, że to ja Ją urodziłam i jak to się w ogóle stało ……..Byłam i jestem najszczęśliwszą kobieta pod słońcem a Ala jest najsłodszym dzieciątkiem jakie w życiu widziałam :-)))) ( Ale tak mówi i myśli każda mama )
Mój poród jest ewidentym zaprzeczeniem, że pierwsze dziecko rodzi się długo. Nawet jeśli jest duże 🙂 Na dodatek nie miałam jakichś większych obrażeń- nie byłam nacinana, sama delikatnie pękłam i założono mi 3 małe szwy- tylko na zewnątrz, szyjka wyszła z porodu bez szwanku :-)))
Hm- jeśli prawdą jest , że 2 poród jest szybszy i lżejszy to ja nawet nie będę się zastanawić nas rodzeństwem dla Alusi :-)))
Ola & Ala :-)))
2.06.2005
Dodaj komentarz