O dzidziusia staralam się równo rok. Na początku zostawiłam sprawę samą sobie, nie przejmowałam się liczeniem dni cyklu itp. Ale po którymś nieudanym razie zaczęłam się niepokoić. Koleżankom i kuzynkom dookola już się udawało, a ja nic. Podjęłam decyzję o badaniach. U mojego męża wykryto pewne nieprawidłowości, ale powiedziano nam, że kuracja antybiotykowa powinna pomóc. No więc brał dzielnie te antybiotyki. Ja za to po paru innych badaniach poszłam w końcu na ocenę owulacji. Jednak święta wielkanocne spowodowały, że w gabinecie mogłam się stawić dopiero w 13 dc. Lekarz stwierdzil, że nie widać ani żeby owulacja nadchodziła, ani żeby już bylo po niej. Nie muszę mówić jak się podłamałam, zaczęłam panikować, że coś ze mną nie tak, że będzie mnie czekalo długie (i kosztowne) leczenie, a kto wie czy ono wogóle poskutkuje. Lekarz mnie uspokajał, że może spóźniliśmy się trochę z terminem badania przez te święta i nie mam się zamartwiać, tylko przyjść w przyszłym cyklu w 9 dc. Trochę mnie uspokoil i czekałam cierpliwie na kolejny cykl, w przeświadczeniu, że obecny cykl i tak jest na straty-skoro nie ma owulacji, to dzidzi też nie będzie. No i tak czekałam i czekałam, aż w końcu stweirdziłam, że już o tydzień coś mi się okres spóźnia. Nie chciałam robić nawet testu, bo po tylu nieudanych testach nie chciałam po raz kolejny przeżywać rozczarowania. Jednak w końcu stwierdziłam, że coś za długo mi się wszystko opóźnia – ja taka uregulowana jeszcze nigdy aż takiego poślizgu nie miałam. No i kupiłam (po raz chyba 20sty w życiu) ten test, ale przyzwyczajona do jego negatywnych wyników nawet nie robiłam juz sobie nadziei na 2 kreski. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy je jednak zobaczyłam! Tydzień później pobiegłam do lekarza, który wręczył mi zdjęcie USG pęcherzyka ciążowego! I w ten sposób ja – która już straciła chyba wszelką nadzieję na upragnioną dzidzię – oczekuję teraz z niecierpliwością na pierwsze kopniaczki, które może poczuję już w przyszłym miesiącu.
Jak widzicie, czasem nie warto się załamywać i denerwować, że innym się udaje, a mi nie. Życzę każdej z Was, żeby już niebawem przeżyły tę największą niespodziankę swojego życia i jak najszybciej dołączyły do grona oczekujących mamuś!!!
Pozdrawiam gorąco!
Asia
3 odpowiedzi na pytanie: moja historia – dla zrezygnowanych i nie tylko
Re: moja historia – dla zrezygnowanych i nie tylko
Gratuluję z całego serca:) Potrafisz podnieść na duchu:)
Re: moja historia – dla zrezygnowanych i nie tylko
Pozdrawiam Ciebie i Twoją upragnioną dzidzię. Skarbie, dałaś mi troszeczke nadzieji u nas wiadomo że wszystko dobrze, ale od października nie ma efektów naszych starań. Czasami sama się zastanawiam jak patrzę na swojego miśka, jak na ukochanego mężczyznę czy chodzący duży plemnik który trzeba upolować. Czekam, może i mi się uda. Pozdrawiam.
Betsi
Re: moja historia – dla zrezygnowanych i nie tylko
Dziękuję za piękną opowieść. Życie spłatało ci przemiłego figla po tylu niepowodzeniach!
U mnie też niby wszystko w porządku, a trzeci cykl bez sukcesów. Poza tym mam za sobą utratę maleństwa – a takie przejscia rodzą troche czarnych mysli. Najgorszy jest ten rozchwiany emocjami cykl: nadzieja (bo poczatek i wszystko przed nami 🙂 ) – “do dzieła” – oczekiwanie, które dłuuuuuzy się – test lub małpiszon. Nie umiem wyłączyć swiadomości, w której fazie cyklu jestem. Tego kombinowania – próbować dziś, jutro, pojutrze, tempka wzrosnie/spadnie, testować czy czekać.
Cieszę się natomiast z tego, że potrafię zachowć dystans do dzieci w otoczeniu. Do innych ciąż i matek z dziećmi podchodzę bez zazdrości. Mnie życie spłatało takiego figla, że tuż przed łyzeczkowaniem pierwszy raz widziałam 1-dniowego bratanka męza. Ja w pokoju przedzabiegowym w nastroju minorowym, a po drugiej stronie korytarza szwagierka ze swoim malutkim szcześciem.
Ale nadzieja nie gaśnie…
Renata
[Zobacz stronę]
Znasz odpowiedź na pytanie: moja historia – dla zrezygnowanych i nie tylko