Dobrze pamiętam okres ciąży i był to jeden z najwspanialszych momentów w życiu, jednak to co zapadło w mojej pamięci jeszcze bardziej to narodziny Naszego pierwszego dziecka.
Cała ciąża przebiegała bez żadnych problemów (nawet nie miałam porannych nudności), termin porodu był wyznaczony na 8 października 2007 roku. Miesiąc przed terminem zaczęłam mieć skurcze przepowiadające, a na tydzień przed chciałam, żeby już było po wszystkim. Bałam się jakie duże urodzi się dziecko (nie chcieliśmy z mężem wiedzieć jaka płeć, jednak czułam, że będzie to chłopczyk). Gdy minął termin brałam się za wszelkie możliwe prace domowe, podobno wiele kobiet zaczyna rodzić przy myciu okien. Jednak w moim przypadku nadal nic. 15 października zgłosiłam się do szpitala i zostałam przyjęta. Podczas wstępnego badania rozwarcie na 2 cm, dano mi zastrzyk. Nic. I tak przeleżałam cały dzień, jednak pod wieczór zaczęłam odczuwać skurcze troche boleśniejsze od tych przepowiadających. Umówiliśmy się z mężem, że jakby coś się działo będę dzwonić (wcześniej ustaliliśmy, że będe rodzić sama). Od godz 22.00 bóle zaczęły się nasilać, całą noc nie spałam, podczas nocnego badania miałam rozwarcie tylko na 3 cm. Jeden cm więcej w ciągu kilku godzin!!! W między czasie córę urodziła inna kobieta z sali. Ok godz 5 nad ranem podano mi oksytocynę i zaczęło się. Spacery po korytarzu, telefon do męża, żeby przyjechał. BYł ok 8.00 a ja leżałam na sali na podłlodze bo tak było mi wygodnie i jęczałam z bólu. Widziałam przerażenie w jego oczach. Poproszono mnie na porodówke, powiedziałam mężowi, żeby był przy mnie. Nigdy nie zapomnę tego strasznego bólu, krwi, która ciekła mi między nogami w czasie skurczu. pomiędzy nimi usypiałam na 2 min, byłam tak strasznie zmęczona. W czasie porodu miałam m.in. do dyspozycji wannę, jednak gdy tylko do niej weszłam zaczęłam odczuwać bóle parte. Wyskoczyłam z niej tak szybko jak weszłam. Chciałam przeć ale rozwarcie tylko na 7cm. W końcu kiedy było uragnione 10 cm zaczęłam działać. Jednak nasze dzieciątko nie chciało wyjść. Myślałam, że mężowi palce u rąk ołamie, tak mocno go ściskałam podczas skurczy. W końcu zaczęła pokazywać się główka, nacięto mnie, tętno dziecka zaczęło spadać. Z opowiadań mężą wiem, że położne zrobiły się dosłownie “zielone”, podano mi tlen i wręcz wyszarpano dziecko ze mnie. Gdy go zobaczyłam (bo to był chłopczyk) był cały siny, ale najważniejsze, że zdrowy. Potem czekały nas najwspanialsze dwie godziny gdy po trudach porodu byliśmy tylko we trójkę.
Bartuś urodził się w 41 tygodniu, miał 53 cm długości i ważył 2830g dostał 7 pkt. w ciągu półtora miesiąca wszystko nadrobił. Jedno wiem, że waga nie ma nic wspólnego z tym jaki jest poród. U mnie druga faza porodu trawała 2 godz 30 min, a na łóżku obok kobieta urodziła dziewczynkę w 20 min a ważyla 4100.
Mimo tego wszystkiego wspominam poród bardzo miło i kocham moje skarby (mężą i synka) najmocniej na świecie.:D
Znasz odpowiedź na pytanie: