Niestety stało się i co dalej???

To troche długa historia, ale mam nadzieje, że ktoś to przeczyta. Długo dojrzewałam do tego żeby podzielić się swoją historią. Minęły już dwa tygodnie od drugiego poronienia i nadal nic sie nie zmieniło. Może pomożecie?

Jesteśmy małżeństwem od prawie pięciu lat. O dziecko zaczęliśmy się starać jesienią ubiegłego roku. Skończyłam studia, mam stałą pracę, więc nie było powodu żeby to odkładać. Ja dłuższego czasu nie myślałam o niczym innym tylko o macierzyństwie. Starania poszły na marne. Chyba za bardzo tego chciałam. D (mąż) tłumaczył, że źle do tego podchodzę, ale ja nie potrafiłam inaczej. W połowie lutego zaczęłam się źle czuć. Zawroty głowy, bóle podbrzusza, które narastały. Trzeba się wybrać do ginekologa i to szybko. Oczywiście problem, trzeba czekać w kolejce, a ja czuję, że nie powinnam tego odkładać. Po małych perypetiach w piątkowy wieczór ląduje na izbie przyjęć w szpitalu. Lekarz kręci głową dlaczego od razu do szpitala a nie do poradni K, ale bada i robi usg. Rozmawiamy, mówię, że staramy się o dziecko. Nie widzi przeszkód, ale nie ma dobrych wiadomości. Torbiel lewego jajnika. Mam się skontaktować z moim gin, zrobić badania i przyjść umówić termin. Czego????? Trzeba usunąć operacyjnie. Dla mnie brzmi jak wyrok, wtedy myślałam, że to najgorsze, co mogło mnie spotkać. Mój gin nie zbyt dobrze mnie potraktował. Trudno trzeba zmienić. Do kogo iść? Wybieramy podobno najlepszego w naszym mieście – ordynator ginekologii. Wizyta bardzo miła, kamień spada z serca, nie jest tak źle. Trzeba poczekać do miesiączki i zgłosić się do szpitala. Czas oczekiwań, załatwiam sprawy w pracy i boje się jak to przejdę. D bardzo mnie wspiera. Miesiączki nie ma, co trochę mnie dziwi. Pewnie torbiel szaleje, zmiany hormonalne, bo o ciąży wcale nie myślę. Zdecydowaliśmy, że plany ciążowe odkładamy. Po powrocie z pracy robię test, oczywiście żeby tylko potwierdzić, że ciąży nie ma. Tak też jest. Następny dzień, idziemy do naszego gin. Czy czuje się Pani jakby była w ciąży?? A skąd mam wiedzieć jak się czuje kobieta w ciąży??? Kolejny dzień, badanie usg i ewentualnie β hcg. Trzeba wykluczyć ciążę. Z usg wynika, że ciąży brak, ale mój torbiel chyba ma się „dobrze”. Jest trochę większy i podejrzenie, że to guz. Przerażenie, gin już nie mówi, że nie ma problemu. β hcg podwyższone (220), ale po chwili namysłu mówi zdecydowanie – ciąży nie ma. Widzę, że nie jest zdecydowany, co dalej ze mną zrobić. Myśli o leczeniu farmakologicznym (wcześniej to wykluczał). Mówię, że cały czas źle się czuje. Brak reakcji. Mówi, że trzeba czekać na miesiączkę. D pyta o tabletki na moje bóle. Propozycja nospa. Nie pomaga. Gin nie przepisze nic innego, bo jeśli coś się będzie działo nie chce zniekształcać obrazu. Mam się zgłosić za prawie dwa tygodnie, po świętach wielkanocnych. Dla mnie to wieczność, samopoczucie coraz gorsze i chyba trochę rezygnacji. Koleżanka daje numer telefonu do profesora. Szybka decyzja. Jedziemy. To tylko 70 km. Profesor bardzo miły. Ogląda wynik usg. Wszystko tłumaczy. Badanie bardzo bolesne. Proponuje operację laparaskopową w swoim szpitalu. Zgadzam się, trochę o to chodziło. U mnie by mnie cięli. Nie pokazuje wyniku β hcg. Do dzisiaj zastanawiam się dlaczego???? Przepisuje tabletki na wywołanie miesiączki. Biorę i nic. Dzwonię żeby spytać, co mam robić? Mam czekać. A co ja robię o tylu tygodni?? Jeden z dni kończących kwiecień, wstaję, idę do toalety i jest!! Dostałam okres. Radość w całej rodzinie. Wreszcie się skończy ta męczarnia. Poranne dosyć mocne krwawienie i na tym koniec. Trochę dziwne, ale co innego mogło to być. Po długim weekendzie maja jedziemy do kliniki. Cieszę się, że nadszedł ten dzień. Najpierw badanie na czystość pochwy. Zły wynik. Co teraz? Nie chcę już czekać. Dostaje tabletki na 3 dni do domu przeleczyć się i z powrotem. Lekarz mówi, że przy okazji usunięcia torbieli sprawdzą drożność jajowodów, na wszelki wypadek skoro dotychczas nie zaszłam w ciążę. Wracamy do szpitala. Przygotowania, min. usg. Wchodzę do gabinetu, kilku studentów i znajomy lekarz. Spokojnie się przygotowuje do badania. I nagle pada pytanie. Pani jest w ciąży? Nie!? Jest Pani w ciąży! Co ten facet gada??!!! Wszyscy są w nie mniejszym szoku niż ja. Ale ja miałam badania krwi, wywołaną miesiączkę, jak to możliwe?? To ciąża bliźniacza. Ja chyba śnie. Zawsze o tym marzyłam. Po chwili słyszę: coś mi się tu nie podoba….Zostaje w szpitalu, lekarz tłumaczy, że to ciąża bliźniacza jednojajowa, ale niestety według niego się zatrzymała. Nie rozumiem, co to znaczy. Trzeba zrobić badania, poczekać kilka dni i powtórzyć badania. Wtedy będzie wiadomo na pewno. Już wiem, co jest nie tak. Serduszka nie biją.
Wychodzę do domu. Mam wrócić za kilka dni lub gdyby coś się działo. Nie pamiętam, co robiłam przez te dni. Tylko takie wyrywki. Spacer, rozmowę z mamą i wizytę koleżanki. Weszła i w progu powiedziała o niczym nie wiedząc: Jak Ty ładnie wyglądasz, tak inaczej, ale bardzo ładnie. Do dzisiaj bije się myślami jak można nie wiedzieć, że jest się w ciąży??? Powrót do szpitala. Nie wiem, co mnie czeka. Gdzieś tli się nadzieja, że może uda się uratować tę ciążę. Najpierw usg. Lekarz grzeczny, ale strasznie głośno mówi, prawie krzyczy. Nie wiem, co się dzieje. Boję się pytać. Mówi, że zaczną mnie leczyć. Może będzie dobrze. Izba przyjęć. Pani doktor tłumaczy, co ze mną zrobią, ale nic o ciąży, więc pytam. A co z ciążą? Ciąża nie żyje i mija mnie wychodząc do pokoju obok. Jestem potulna, robię, co każą. Kładę się do łóżka i czekam. D jest ze mną. Mam sąsiadkę, która jest w tej samej sytuacji. Będzie raźniej. Przychodzi pielęgniarka i zabiera nas do zabiegowego. Pyta się czy wiemy, co nas czeka i tłumaczy. Wchodzę pierwsza. Fotel i pozycja jak do badania. Pani doktor z izby przyjęć wkłada mi głęboko czarodziejską tabletkę. Nie boli, ale łzy lecą ciurkiem. Czuję się strasznie. D rozmawia z pielęgniarkami, które mówią, że trochę poboli i krwawienie mocniejsze jak w czasie miesiączki. D niestety musi wrócić do pracy. Jestem sama z sąsiadka. Zaczynają się bóle. Całkiem znośne. Po trzech godzinach krwawię. Bóle coraz mocniejsze. Chodzę do toalety i oglądam, co ze mnie wylatuje. Tak trzeba. Wieczorny obchód i niestety ponowne założenie tabletki. Po co? Przecież mocno krwawię? O 20:00 dzwonię do D i mówię, że chyba już mam najgorsze z głowy i dało się przeżyć. Wtedy nie myślałam co się ze mną dzieje bo chciałam mieć to za sobą. Ponowne bóle i takie krwawienie, że zastanawiam się skąd? Idąc do toalety zaznaczam krwawe ślady. Pielęgniarka krzyczy, że nie ma chodzić tylko leżeć. Płaczę, mam dość. Mam takie bóle, że wyję z bólu, regularne skurcze. Pielęgniarka przynosi mi, co potrzebne i prosi żeby w nocy nie wstawać, bo mogę zemdleć. W razie potrzeby dzwonić. Przy kolejnej fali bólu gryzę ręce, nie chcę krzyczeć. Próbuje wstać może trochę pomoże. Wstaje zawrót głowy, prawie mdleję, opadam na łóżko. Już tylko leżę. Pielęgniarka zagląda. Mówię, że boli. Dostaje kroplówkę. Nie wiem, która jest godzina 2, 3 w nocy. Przestaje boleć. Jaka ulga. Zasypiam prawie nad ranem. Rano usg. Niestety konieczne łyżeczkowanie. Znowu zabiegowy i znana mi Pani doktor. Budzę się na sali. Czuje się zadziwiająco dobrze. Mogę iść do domu.
Przez pierwszy tydzień wyłam całymi dniami. Drugi tydzień myślałam jak żyć dalej? D próbował na różne sposoby zmusić mnie do normalności. Trzeci tydzień musiałam doprowadzić się do porządku, bo zbliżał się powrót do pracy. Mam wyrzuty sumienia, że nie pożegnałam się z moimi dzieciątkami. Myślę, że jeśli bym to zrobiła byłoby mi lżej. Wizyta kontrolna u profesora, jest OK. Kolejne skierowanie żeby pozbyć się torbieli. W lipcu operacja. Kontrola i wszystko w porządku. Czuje się dobrze. To nie guz tylko torbiel czekoladowa. Niestety może się odnowić. Mam podjąć próby zajścia w ciążę. D mówi, że może to jeszcze za szybko. Ja mówię, że skoro profesor tak mówi to widocznie nie. Zresztą nie wiadomo czy się uda.
Wyjeżdżamy do Zakopanego. Chcemy zostawić to wszystko, co złe za sobą. To trwało pół roku. Bawimy się świetnie. Gdy wchodzę na Giewont myślę sobie, że jeśli mi się uda to będzie już tylko dobrze. W myślach żegnam te dwie małe istotki. Wracamy do domu wypoczęci. Przebiega mi przez myśl, że niedługo mam dostać miesiączkę, ale staram się nie emocjonować. W końcu robię rano test. Dwie kreski. Jesteśmy zszokowani. Nie ma wybuchu radości. Udało się. Jest przyjemnie. Wiem nawet, kiedy to się stało. Powoli oswajamy się z tą myślą. Nikomu nie mówimy. Żeby nie zapeszyć. Czuję się dobrze, może trochę zmęczona, ale D dba o mnie. Już teraz wiem skąd ta ciągła zgaga i dlaczego w Zakopanem uwielbiałam sos czosnkowy. Mija pierwszy tydzień jak wiemy i trochę pobolewa mnie brzuch. Spokojnie bez paniki, ale trochę za długo i za mocno boli. Idę do poradni dla kobiet w ciąży. Lekarz pyta czy ta ciąża na pewno jest i daje skierowanie na usg. Wynik usg niekorzystny. Pani jest w 6 tygodniu a tu wygląda na 4 i nie widzę zarodka. Bronię się mówiąc, że ma dłuższe cykle. Mówię, że mnie pobolewa brzuch. Jeśli będę krwawić mam się zgłosić do szpitala, ale wyraz twarzy lekarza nie wróży nic dobrego. Lekarz w poradni zaleca β hcg. Wychodzi dosyć wysokie, mówi, że jest dobrze, za 2 tygodnie powtórzyć usg, brać luteine, kwas foliowy i oszczędzać się. W razie, czego do szpitala. Znowu chwila radości. Widzę w oczach D nadzieję. Mijają dni i czuje, że coś jest nie tak. D mówi, że przesadzam. Będzie dobrze. Widzę delikatne beżowe brudzenia na bieliźnie. Nie wiem, co robić. Do usg został niecały tydzień. D mówi, że zmieniłam się na twarzy, moja mama nie wiedząc o niczym badawczo mi się przygląda, wiem, że się domyśla, ale o nic nie pyta. Piątkowy ranek. Plamka krwi. Malutka, ale już nie mogę czekać. Szybko pakuje się i jedziemy. Znowu izba przyjęć, ale inny szpital. Jestem spokojna, będzie dobrze. Musi być dobrze. Usg lekarz mówi bardzo spokojnie, jaka jest sytuacja. Robi to delikatnie, uspakaja, mówi, że na razie trzeba czekać za kilka dni się wszystko wyjaśni. Ale ja wiem, co to oznacza. Pęcherzyk rośnie, ale nie ma zarodka. Lekarz obserwuje jak się zachowam. Idę i myślę, co powiem D. Zaczynam płakać. Słyszę, że z kimś rozmawia. Nie ma siły iść dalej. Przyklejam się do ściany i płaczę. Za chwile D jest przy mnie i pyta co się dzieje? Nie wiem co mu mówię, płaczę chyba tak głośno, ze wszyscy mnie słyszą. Nie mam siły, osuwam się po ścianie, D próbuje mnie przytrzymać. Płacz, płacz, płacz. Przychodzi oddziałowa, głaszcze mnie po głowie pociesza- natura wie, co robi. Wiem, że ma racje, ale nie mogę tego słuchać. Ląduje w łóżku z kroplówką i czekam na wynik β hcg. Położna przychodzi i mówi 37?? znowu płacz i pocieszanie, że będzie dobrze. Ja czuję, że już nie. W sobotę rano lekarz karze leżeć i czekać do niedzielnych badań. Mało nadziei jest we mnie, ale jeszcze coś się tli. Dochodzi 14 i czuje, że zaczyna się coś dziać. Idę szybko do toalety i niestety silne krwawienie. Wychodzę i szukam pielęgniarki. Nie ma nikogo. Wracam do sali, płaczę i znowu idę szukać. Jest. Powiedziałam, co się stało, mam iść na usg. Idę jak na ścięcie. Patrzę na lekarza i próbuje coś wyczytać z jego twarzy. Za chwile patrzy na mnie i mówi „poroniła Pani”. Staram się być spokojna pyta mnie o coś. Denerwuje się a On patrzy na mnie i zastanawia się, co zaraz zrobię. Mówię, że to drugi raz i ….. Chyba nie chce rozmawiać, więc wychodzę. Czekam na łyżeczkowanie. Dzwonię do D. O 14 wyjechał za miasto nie może już zawrócić. Dzwonię do mamy, zaraz przyjdzie. Czekam, znowu czekam. Nazajutrz wychodzę do domu. Jesteśmy w punkcie zero. Nie ma ciąży, nadziei i nie ma lekarza (muszę mieć kogoś na miejscu), do którego mogę się teraz zwrócić. Już teraz wiem, że nie mamy czasu na pomyłkę. Muszę coś zrobić. Tylko co????

Ten pamiętnik będzie trochę mnie mobilizował do tego żeby nie czekać bezczynnie.

Strona 2 odpowiedzi na pytanie: Niestety stało się i co dalej???

  1. Wróciłam

    Witam wszystkich po prawie rocznej przerwie. To, że tu zagladacie i piszecie słowa otuchy zmobilizowały mnie żeby napisać jak się toczą moje losy. Nie napiszę niestety, że jestem oczekującą lub już mamusią. Mogę zapewnić, że nie poddałam się ani na chwilę.
    Zacznę może od początku. Po pozytywnym wyniku histeroskopii okazało się, że wynik na listeriozę nie jest do końca ok. I od tego czasu jestem pod opieką poradni hepatologicznej. Potem zauważyłam, że z moimi miesiączkami jest coś nie tak. Mój gin kazał mi mierzyć temperaturę i okazało się, że nie mam owulacji. Kolejny stres. Zaczęłam brać tabletki, które poskutkowały. Wydaje się, że jest dobrze. Od maja minionego roku mięliśmy skierowanie na badania genetyczne. We wrześniu udało nam się zarejestrować na wizytę i został nam wyznaczony termin badań na styczeń tego roku. I przez to tak się wlecze. Wiem, że wynki będą prawdopodobnie za tydzień. Są w trakcie opisywania. Teraz wszystko zależy od tego kiedy uda nam się dostać do poradnii genetycznej z wynikami. Jeżeli znowu będą to 4 miesiące to…. Zakładam tylko pozytywny scenariusz. Nie denerwuje sę tak bardzo, bo wierzę, że będzie wszystko OK. Mój lekarz czeka tylko na te wyniki i zapali nam zielone światełko.
    Tyle się działo przez ten rok. Opisałam to w kilku zdaniach, ale wiecie, że nie jest tak łatwo przez to wszystko przejść. Tak naprawde to przemeblowałam całe moje życie. Zmieniłam pracę, mieszkanie. Remontowaliśmy je przez 3 miesiące. Dzięki temu miałam mniej czasu na myślenie.
    Czas robi swoje, ale ból nie przemija. Nie boli wcale inaczej tylko to my uczymy się z tym bólem żyć.
    Pozdrawiam wszystkich, dziękuję za dobre słowo i obiecuję pisać co się u mnie dzieje.

    • HIP HIP HURA………………….!!!!!
      Mamy wyniki badań genetycznych. JEST W PORZĄDKU!!!!!! Jesteśmy potwornie zmęczeni i jeszcze nie dociera to do nas. Jak czekaliśmy przed gabinetem miałam wrażenie, że eksploduje z tych emocji!!! Dostaliśmy jedno zalecenie lekarskie: starać się o ciążę!!! Jeszcze tylko wizyta u mojego gina i wskakuje do starających się!!! :-)))))))

      Pozdrawiam

      • Powodzenia 🙂

        • Trzymam mocno kciuki!!! 🙂

          • Zamieszczone przez asiak1978
            HIP HIP HURA………………….!!!!!
            Mamy wyniki badań genetycznych. JEST W PORZĄDKU!!!!!! Jesteśmy potwornie zmęczeni i jeszcze nie dociera to do nas. Jak czekaliśmy przed gabinetem miałam wrażenie, że eksploduje z tych emocji!!! Dostaliśmy jedno zalecenie lekarskie: starać się o ciążę!!! Jeszcze tylko wizyta u mojego gina i wskakuje do starających się!!! :-)))))))

            Pozdrawiam

            trzymam kciuki, powodzenia !!!! 🙂

            • my tez trzymamy

              • Zamieszczone przez asiak1978
                HIP HIP HURA………………….!!!!!
                Mamy wyniki badań genetycznych. JEST W PORZĄDKU!!!!!! Jesteśmy potwornie zmęczeni i jeszcze nie dociera to do nas. Jak czekaliśmy przed gabinetem miałam wrażenie, że eksploduje z tych emocji!!! Dostaliśmy jedno zalecenie lekarskie: starać się o ciążę!!! Jeszcze tylko wizyta u mojego gina i wskakuje do starających się!!! :-)))))))

                Pozdrawiam

                czekam aż pojawiesz się na oczekujących;)

                • :-)))

                  Wielkie dzięki za wsparcie. Pozdrowionka!!!!

                  • Zamieszczone przez asiak1978
                    Wielkie dzięki za wsparcie. Pozdrowionka!!!!

                    trzymam mocno kciuki:-))) pozdrawiam Alicja

                    • trzymamy kciuki (ja tez pochodze z Grudziadza :))

                      • Trzymam kciuki, za to żeby w końcu udało się Wam. Cieszę się, że słonko nad Wami zaświeciło i liczę że w najblizszym cyklu bocian zawita do waszego życia :). Powodzenia.

                        • jestesmy z Wami – 🙂

                          bardzo wspolczuje przezyc… ale wierze ze Bog pozwoli WAM doczekac sie malej kruszynki… modlimy sie o to z calego serca…

                          • kciuczki zaciśnięte 😀

                            • będzie dobrze, w końcu i dla Was zaświeci słońce 😉 buziaki

                              • Życie…

                                Zamieszczone przez asiak1978
                                To troche długa historia, ale mam nadzieje, że ktoś to przeczyta. Długo dojrzewałam do tego żeby podzielić się swoją historią. Minęły już dwa tygodnie od drugiego poronienia i nadal nic sie nie zmieniło. Może pomożecie?

                                Jesteśmy małżeństwem od prawie pięciu lat. O dziecko zaczęliśmy się starać jesienią ubiegłego roku. Skończyłam studia, mam stałą pracę, więc nie było powodu żeby to odkładać. Ja dłuższego czasu nie myślałam o niczym innym tylko o macierzyństwie. Starania poszły na marne. Chyba za bardzo tego chciałam. D (mąż) tłumaczył, że źle do tego podchodzę, ale ja nie potrafiłam inaczej. W połowie lutego zaczęłam się źle czuć. Zawroty głowy, bóle podbrzusza, które narastały. Trzeba się wybrać do ginekologa i to szybko. Oczywiście problem, trzeba czekać w kolejce, a ja czuję, że nie powinnam tego odkładać. Po małych perypetiach w piątkowy wieczór ląduje na izbie przyjęć w szpitalu. Lekarz kręci głową dlaczego od razu do szpitala a nie do poradni K, ale bada i robi usg. Rozmawiamy, mówię, że staramy się o dziecko. Nie widzi przeszkód, ale nie ma dobrych wiadomości. Torbiel lewego jajnika. Mam się skontaktować z moim gin, zrobić badania i przyjść umówić termin. Czego????? Trzeba usunąć operacyjnie. Dla mnie brzmi jak wyrok, wtedy myślałam, że to najgorsze, co mogło mnie spotkać. Mój gin nie zbyt dobrze mnie potraktował. Trudno trzeba zmienić. Do kogo iść? Wybieramy podobno najlepszego w naszym mieście? ordynator ginekologii. Wizyta bardzo miła, kamień spada z serca, nie jest tak źle. Trzeba poczekać do miesiączki i zgłosić się do szpitala. Czas oczekiwań, załatwiam sprawy w pracy i boje się jak to przejdę. D bardzo mnie wspiera. Miesiączki nie ma, co trochę mnie dziwi. Pewnie torbiel szaleje, zmiany hormonalne, bo o ciąży wcale nie myślę. Zdecydowaliśmy, że plany ciążowe odkładamy. Po powrocie z pracy robię test, oczywiście żeby tylko potwierdzić, że ciąży nie ma. Tak też jest. Następny dzień, idziemy do naszego gin. Czy czuje się Pani jakby była w ciąży?? A skąd mam wiedzieć jak się czuje kobieta w ciąży??? Kolejny dzień, badanie usg i ewentualnie? hcg. Trzeba wykluczyć ciążę. Z usg wynika, że ciąży brak, ale mój torbiel chyba ma się?dobrze?. Jest trochę większy i podejrzenie, że to guz. Przerażenie, gin już nie mówi, że nie ma problemu.? hcg podwyższone (220), ale po chwili namysłu mówi zdecydowanie? ciąży nie ma. Widzę, że nie jest zdecydowany, co dalej ze mną zrobić. Myśli o leczeniu farmakologicznym (wcześniej to wykluczał). Mówię, że cały czas źle się czuje. Brak reakcji. Mówi, że trzeba czekać na miesiączkę. D pyta o tabletki na moje bóle. Propozycja nospa. Nie pomaga. Gin nie przepisze nic innego, bo jeśli coś się będzie działo nie chce zniekształcać obrazu. Mam się zgłosić za prawie dwa tygodnie, po świętach wielkanocnych. Dla mnie to wieczność, samopoczucie coraz gorsze i chyba trochę rezygnacji. Koleżanka daje numer telefonu do profesora. Szybka decyzja. Jedziemy. To tylko 70 km. Profesor bardzo miły. Ogląda wynik usg. Wszystko tłumaczy. Badanie bardzo bolesne. Proponuje operację laparaskopową w swoim szpitalu. Zgadzam się, trochę o to chodziło. U mnie by mnie cięli. Nie pokazuje wyniku? hcg. Do dzisiaj zastanawiam się dlaczego???? Przepisuje tabletki na wywołanie miesiączki. Biorę i nic. Dzwonię żeby spytać, co mam robić? Mam czekać. A co ja robię o tylu tygodni?? Jeden z dni kończących kwiecień, wstaję, idę do toalety i jest!! Dostałam okres. Radość w całej rodzinie. Wreszcie się skończy ta męczarnia. Poranne dosyć mocne krwawienie i na tym koniec. Trochę dziwne, ale co innego mogło to być. Po długim weekendzie maja jedziemy do kliniki. Cieszę się, że nadszedł ten dzień. Najpierw badanie na czystość pochwy. Zły wynik. Co teraz? Nie chcę już czekać. Dostaje tabletki na 3 dni do domu przeleczyć się i z powrotem. Lekarz mówi, że przy okazji usunięcia torbieli sprawdzą drożność jajowodów, na wszelki wypadek skoro dotychczas nie zaszłam w ciążę. Wracamy do szpitala. Przygotowania, min. usg. Wchodzę do gabinetu, kilku studentów i znajomy lekarz. Spokojnie się przygotowuje do badania. I nagle pada pytanie. Pani jest w ciąży? Nie!? Jest Pani w ciąży! Co ten facet gada??!!! Wszyscy są w nie mniejszym szoku niż ja. Ale ja miałam badania krwi, wywołaną miesiączkę, jak to możliwe?? To ciąża bliźniacza. Ja chyba śnie. Zawsze o tym marzyłam. Po chwili słyszę: coś mi się tu nie podoba?.Zostaje w szpitalu, lekarz tłumaczy, że to ciąża bliźniacza jednojajowa, ale niestety według niego się zatrzymała. Nie rozumiem, co to znaczy. Trzeba zrobić badania, poczekać kilka dni i powtórzyć badania. Wtedy będzie wiadomo na pewno. Już wiem, co jest nie tak. Serduszka nie biją.
                                Wychodzę do domu. Mam wrócić za kilka dni lub gdyby coś się działo. Nie pamiętam, co robiłam przez te dni. Tylko takie wyrywki. Spacer, rozmowę z mamą i wizytę koleżanki. Weszła i w progu powiedziała o niczym nie wiedząc: Jak Ty ładnie wyglądasz, tak inaczej, ale bardzo ładnie. Do dzisiaj bije się myślami jak można nie wiedzieć, że jest się w ciąży??? Powrót do szpitala. Nie wiem, co mnie czeka. Gdzieś tli się nadzieja, że może uda się uratować tę ciążę. Najpierw usg. Lekarz grzeczny, ale strasznie głośno mówi, prawie krzyczy. Nie wiem, co się dzieje. Boję się pytać. Mówi, że zaczną mnie leczyć. Może będzie dobrze. Izba przyjęć. Pani doktor tłumaczy, co ze mną zrobią, ale nic o ciąży, więc pytam. A co z ciążą? Ciąża nie żyje i mija mnie wychodząc do pokoju obok. Jestem potulna, robię, co każą. Kładę się do łóżka i czekam. D jest ze mną. Mam sąsiadkę, która jest w tej samej sytuacji. Będzie raźniej. Przychodzi pielęgniarka i zabiera nas do zabiegowego. Pyta się czy wiemy, co nas czeka i tłumaczy. Wchodzę pierwsza. Fotel i pozycja jak do badania. Pani doktor z izby przyjęć wkłada mi głęboko czarodziejską tabletkę. Nie boli, ale łzy lecą ciurkiem. Czuję się strasznie. D rozmawia z pielęgniarkami, które mówią, że trochę poboli i krwawienie mocniejsze jak w czasie miesiączki. D niestety musi wrócić do pracy. Jestem sama z sąsiadka. Zaczynają się bóle. Całkiem znośne. Po trzech godzinach krwawię. Bóle coraz mocniejsze. Chodzę do toalety i oglądam, co ze mnie wylatuje. Tak trzeba. Wieczorny obchód i niestety ponowne założenie tabletki. Po co? Przecież mocno krwawię? O 20:00 dzwonię do D i mówię, że chyba już mam najgorsze z głowy i dało się przeżyć. Wtedy nie myślałam co się ze mną dzieje bo chciałam mieć to za sobą. Ponowne bóle i takie krwawienie, że zastanawiam się skąd? Idąc do toalety zaznaczam krwawe ślady. Pielęgniarka krzyczy, że nie ma chodzić tylko leżeć. Płaczę, mam dość. Mam takie bóle, że wyję z bólu, regularne skurcze. Pielęgniarka przynosi mi, co potrzebne i prosi żeby w nocy nie wstawać, bo mogę zemdleć. W razie potrzeby dzwonić. Przy kolejnej fali bólu gryzę ręce, nie chcę krzyczeć. Próbuje wstać może trochę pomoże. Wstaje zawrót głowy, prawie mdleję, opadam na łóżko. Już tylko leżę. Pielęgniarka zagląda. Mówię, że boli. Dostaje kroplówkę. Nie wiem, która jest godzina 2, 3 w nocy. Przestaje boleć. Jaka ulga. Zasypiam prawie nad ranem. Rano usg. Niestety konieczne łyżeczkowanie. Znowu zabiegowy i znana mi Pani doktor. Budzę się na sali. Czuje się zadziwiająco dobrze. Mogę iść do domu.
                                Przez pierwszy tydzień wyłam całymi dniami. Drugi tydzień myślałam jak żyć dalej? D próbował na różne sposoby zmusić mnie do normalności. Trzeci tydzień musiałam doprowadzić się do porządku, bo zbliżał się powrót do pracy. Mam wyrzuty sumienia, że nie pożegnałam się z moimi dzieciątkami. Myślę, że jeśli bym to zrobiła byłoby mi lżej. Wizyta kontrolna u profesora, jest OK. Kolejne skierowanie żeby pozbyć się torbieli. W lipcu operacja. Kontrola i wszystko w porządku. Czuje się dobrze. To nie guz tylko torbiel czekoladowa. Niestety może się odnowić. Mam podjąć próby zajścia w ciążę. D mówi, że może to jeszcze za szybko. Ja mówię, że skoro profesor tak mówi to widocznie nie. Zresztą nie wiadomo czy się uda.
                                Wyjeżdżamy do Zakopanego. Chcemy zostawić to wszystko, co złe za sobą. To trwało pół roku. Bawimy się świetnie. Gdy wchodzę na Giewont myślę sobie, że jeśli mi się uda to będzie już tylko dobrze. W myślach żegnam te dwie małe istotki. Wracamy do domu wypoczęci. Przebiega mi przez myśl, że niedługo mam dostać miesiączkę, ale staram się nie emocjonować. W końcu robię rano test. Dwie kreski. Jesteśmy zszokowani. Nie ma wybuchu radości. Udało się. Jest przyjemnie. Wiem nawet, kiedy to się stało. Powoli oswajamy się z tą myślą. Nikomu nie mówimy. Żeby nie zapeszyć. Czuję się dobrze, może trochę zmęczona, ale D dba o mnie. Już teraz wiem skąd ta ciągła zgaga i dlaczego w Zakopanem uwielbiałam sos czosnkowy. Mija pierwszy tydzień jak wiemy i trochę pobolewa mnie brzuch. Spokojnie bez paniki, ale trochę za długo i za mocno boli. Idę do poradni dla kobiet w ciąży. Lekarz pyta czy ta ciąża na pewno jest i daje skierowanie na usg. Wynik usg niekorzystny. Pani jest w 6 tygodniu a tu wygląda na 4 i nie widzę zarodka. Bronię się mówiąc, że ma dłuższe cykle. Mówię, że mnie pobolewa brzuch. Jeśli będę krwawić mam się zgłosić do szpitala, ale wyraz twarzy lekarza nie wróży nic dobrego. Lekarz w poradni zaleca? hcg. Wychodzi dosyć wysokie, mówi, że jest dobrze, za 2 tygodnie powtórzyć usg, brać luteine, kwas foliowy i oszczędzać się. W razie, czego do szpitala. Znowu chwila radości. Widzę w oczach D nadzieję. Mijają dni i czuje, że coś jest nie tak. D mówi, że przesadzam. Będzie dobrze. Widzę delikatne beżowe brudzenia na bieliźnie. Nie wiem, co robić. Do usg został niecały tydzień. D mówi, że zmieniłam się na twarzy, moja mama nie wiedząc o niczym badawczo mi się przygląda, wiem, że się domyśla, ale o nic nie pyta. Piątkowy ranek. Plamka krwi. Malutka, ale już nie mogę czekać. Szybko pakuje się i jedziemy. Znowu izba przyjęć, ale inny szpital. Jestem spokojna, będzie dobrze. Musi być dobrze. Usg lekarz mówi bardzo spokojnie, jaka jest sytuacja. Robi to delikatnie, uspakaja, mówi, że na razie trzeba czekać za kilka dni się wszystko wyjaśni. Ale ja wiem, co to oznacza. Pęcherzyk rośnie, ale nie ma zarodka. Lekarz obserwuje jak się zachowam. Idę i myślę, co powiem D. Zaczynam płakać. Słyszę, że z kimś rozmawia. Nie ma siły iść dalej. Przyklejam się do ściany i płaczę. Za chwile D jest przy mnie i pyta co się dzieje? Nie wiem co mu mówię, płaczę chyba tak głośno, ze wszyscy mnie słyszą. Nie mam siły, osuwam się po ścianie, D próbuje mnie przytrzymać. Płacz, płacz, płacz. Przychodzi oddziałowa, głaszcze mnie po głowie pociesza- natura wie, co robi. Wiem, że ma racje, ale nie mogę tego słuchać. Ląduje w łóżku z kroplówką i czekam na wynik? hcg. Położna przychodzi i mówi 37?? znowu płacz i pocieszanie, że będzie dobrze. Ja czuję, że już nie. W sobotę rano lekarz karze leżeć i czekać do niedzielnych badań. Mało nadziei jest we mnie, ale jeszcze coś się tli. Dochodzi 14 i czuje, że zaczyna się coś dziać. Idę szybko do toalety i niestety silne krwawienie. Wychodzę i szukam pielęgniarki. Nie ma nikogo. Wracam do sali, płaczę i znowu idę szukać. Jest. Powiedziałam, co się stało, mam iść na usg. Idę jak na ścięcie. Patrzę na lekarza i próbuje coś wyczytać z jego twarzy. Za chwile patrzy na mnie i mówi?poroniła Pani?. Staram się być spokojna pyta mnie o coś. Denerwuje się a On patrzy na mnie i zastanawia się, co zaraz zrobię. Mówię, że to drugi raz i?.. Chyba nie chce rozmawiać, więc wychodzę. Czekam na łyżeczkowanie. Dzwonię do D. O 14 wyjechał za miasto nie może już zawrócić. Dzwonię do mamy, zaraz przyjdzie. Czekam, znowu czekam. Nazajutrz wychodzę do domu. Jesteśmy w punkcie zero. Nie ma ciąży, nadziei i nie ma lekarza (muszę mieć kogoś na miejscu), do którego mogę się teraz zwrócić. Już teraz wiem, że nie mamy czasu na pomyłkę. Muszę coś zrobić. Tylko co????

                                Ten pamiętnik będzie trochę mnie mobilizował do tego żeby nie czekać bezczynnie.

                                Popłakałam się jak to czytałam.
                                I chciałam Ci tylko powiedzieć,że rozumiem przez co przeszłaś bo miałam dokładnie tak samo. Nikt mi wtedy też nic nie tłumaczył i nie wyjaśniał,dopiero jak to przeczytałam, to zrozumiałam nieco więcej…Objawy były identyczne. I też palę świeczkę za jedną małą istotkę…Która teraz miałaby 12 lat. Nie mam swoich dzieci póki co i jest mi się ciężko zdecydować, zapewne ze strachu przed kolejną stratą. Ale wierzę,że się nam kiedyś uda. I Tobie i mnie. I jeszcze będziemy się cieszyć:)
                                Będę myślała ciepło o Tobie, żeby się udało.
                                Pozdrawiam serdecznie:))

                                • Mam nadzieję że wszystko w porządku,czytałam i miałam łzy w oczach minął znów rok czy coś sie zmieniło trzymam kciuki.

                                  • Zamieszczone przez asiak1978
                                    HIP HIP HURA………………….!!!!!
                                    Mamy wyniki badań genetycznych. JEST W PORZĄDKU!!!!!! Jesteśmy potwornie zmęczeni i jeszcze nie dociera to do nas. Jak czekaliśmy przed gabinetem miałam wrażenie, że eksploduje z tych emocji!!! Dostaliśmy jedno zalecenie lekarskie: starać się o ciążę!!! Jeszcze tylko wizyta u mojego gina i wskakuje do starających się!!! :-)))))))

                                    Pozdrawiam

                                    Asiu, trzymam za ciebie kciuki, przeszliście taką długa już drogę!
                                    Trzymajcie się!

                                    • Marzenia sie spełniają

                                      Mam już swoje małe najukochańsze szczęście na świecie. Nie było lekko, ale to już wszystko nieważne. Dziewczyny nie można nigdy się poddawać. Ku pokrzepieniu serc, które wątpią, że doświadczą tego szczęścia:
                                      Starania trwały kilka miesięcy, wszystko było wyliczone, wycelowane i udało się. Beta pięknie rosła, jeszcze nie dowierzaliśmy w nasze szczęście i zostałam skierowana na usg. Bańka prysła bo lekarz stwierdził podejrzenie ciąży pozamacicznej. Spędziłam w szpitalu 4 długie dni leżąc w towarzystwie dziewczyn, które poroniły lub miały ciążę pozamaciczną. Jakiś cud sprawił, że opuściłam szpital z dużą dawka nadziei, że będzie ok. I tak się stało, za 3 dni mojemu dzidziusiowi zabiło serduszko. Kolejne dwa miesiące spędziłam na kanapie zastanawiając się czy mogę sobie na cokolwiek pozwolić, bo miałam się oszczędzać. Kontrolne badanie usg wyznaczono mi w dniu moich trzydziestych urodzin. Dostałam od mojego dziecka cudowny prezent. Usłyszałam bicie jego serca. Przy kolejnym usg wykryto, że maluszek ma powiększony układ kielichowo – miedniczkowy. Znowu zmartwienie ale uspakajano nas, że to wszystko z dużym prawdopodobieństwem samo się cofnie. I tak w kwietniu usłyszeliśmy, że jest wszystko w porządku. Nasz spokój nie trwał jednak długo. Po wizycie u gina musiałam się spakować i stawić w szpitalu. Było ryzyko, że urodzę. Spędziłam tam dwa tygodnie, wróciłam do domu i po trzech dniach znowu wróciłam na tydzień. Ostatnie półtora miesiąca leżałam plackiem w domu. Tylko TV i książki i na końcówce chodzenie na ktg. Miałam mieć cesarkę. Zaplanowano ja na wtorek (16.06.09). Na ostatniej wizycie usłyszałam: żeby tylko Pani wody nie odeszły w weekend. I tak myślałam jak to będzie, bałam się tego oczekiwania. W sobotę 13.06.09 poszliśmy na 16 na ktg. Dzidziuś wcale się nie ruszył. Próbowaliśmy go trochę pobudzić ale nic z tego nie wyszło. Ostatnie dni jakby mniej był ruchliwy. Kazano nam przyjść o 20. Trochę się zestresowałam, bo miałam obawy, że zostawią mnie w szpitalu. Przed wyjściem na ktg gorzej się poczułam. Brzuch zrobił się twardy i ciężko było mi się ruszyć. Poszłam do toalety i stało się: wody odeszły!!! No i wtedy poszło wszystko bardzo szybko. Mąż wpadł w panikę, ja zachowałam zimną krew. Jeszcze prysznic, ostanie rzeczy wrzuciłam do torby i do szpitala. Pojawiły się pierwsze bóle. W szpitalu wszystko potoczyło się szybko. O 23:10 nasz Mikołaj głośnym krzykiem powitał ten świat. Urodził się zdrowy, silny chłopiec 3900/59. I tak jest już z nami 2,5 miesiąca. Jeszcze czasami niedowierzam, że cały jest nasz. Nie raz poleciała łezka. Cudowny to czas, chociaż czasami zmęczenie dopada niemiłosiernie, czasami nie wiadomo o co chodzi maluszkowi itp., itd. Ale przecież o to chodziło.

                                      Dziękuję i trzymam kciuki za wszystkie kobietki pragnące macierzyństwa.

                                      • Zamieszczone przez asiak1978
                                        Mam już swoje małe najukochańsze szczęście na świecie. Nie było lekko, ale to już wszystko nieważne. Dziewczyny nie można nigdy się poddawać. Ku pokrzepieniu serc, które wątpią, że doświadczą tego szczęścia:
                                        Starania trwały kilka miesięcy, wszystko było wyliczone, wycelowane i udało się. Beta pięknie rosła, jeszcze nie dowierzaliśmy w nasze szczęście i zostałam skierowana na usg. Bańka prysła bo lekarz stwierdził podejrzenie ciąży pozamacicznej. Spędziłam w szpitalu 4 długie dni leżąc w towarzystwie dziewczyn, które poroniły lub miały ciążę pozamaciczną. Jakiś cud sprawił, że opuściłam szpital z dużą dawka nadziei, że będzie ok. I tak się stało, za 3 dni mojemu dzidziusiowi zabiło serduszko. Kolejne dwa miesiące spędziłam na kanapie zastanawiając się czy mogę sobie na cokolwiek pozwolić, bo miałam się oszczędzać. Kontrolne badanie usg wyznaczono mi w dniu moich trzydziestych urodzin. Dostałam od mojego dziecka cudowny prezent. Usłyszałam bicie jego serca. Przy kolejnym usg wykryto, że maluszek ma powiększony układ kielichowo – miedniczkowy. Znowu zmartwienie ale uspakajano nas, że to wszystko z dużym prawdopodobieństwem samo się cofnie. I tak w kwietniu usłyszeliśmy, że jest wszystko w porządku. Nasz spokój nie trwał jednak długo. Po wizycie u gina musiałam się spakować i stawić w szpitalu. Było ryzyko, że urodzę. Spędziłam tam dwa tygodnie, wróciłam do domu i po trzech dniach znowu wróciłam na tydzień. Ostatnie półtora miesiąca leżałam plackiem w domu. Tylko TV i książki i na końcówce chodzenie na ktg. Miałam mieć cesarkę. Zaplanowano ja na wtorek (16.06.09). Na ostatniej wizycie usłyszałam: żeby tylko Pani wody nie odeszły w weekend. I tak myślałam jak to będzie, bałam się tego oczekiwania. W sobotę 13.06.09 poszliśmy na 16 na ktg. Dzidziuś wcale się nie ruszył. Próbowaliśmy go trochę pobudzić ale nic z tego nie wyszło. Ostatnie dni jakby mniej był ruchliwy. Kazano nam przyjść o 20. Trochę się zestresowałam, bo miałam obawy, że zostawią mnie w szpitalu. Przed wyjściem na ktg gorzej się poczułam. Brzuch zrobił się twardy i ciężko było mi się ruszyć. Poszłam do toalety i stało się: wody odeszły!!! No i wtedy poszło wszystko bardzo szybko. Mąż wpadł w panikę, ja zachowałam zimną krew. Jeszcze prysznic, ostanie rzeczy wrzuciłam do torby i do szpitala. Pojawiły się pierwsze bóle. W szpitalu wszystko potoczyło się szybko. O 23:10 nasz Mikołaj głośnym krzykiem powitał ten świat. Urodził się zdrowy, silny chłopiec 3900/59. I tak jest już z nami 2,5 miesiąca. Jeszcze czasami niedowierzam, że cały jest nasz. Nie raz poleciała łezka. Cudowny to czas, chociaż czasami zmęczenie dopada niemiłosiernie, czasami nie wiadomo o co chodzi maluszkowi itp., itd. Ale przecież o to chodziło.

                                        Dziękuję i trzymam kciuki za wszystkie kobietki pragnące macierzyństwa.

                                        Asia! Z całego serca gratuluję!!!
                                        Przeżycia was zahartowały, nie przejmujcie się kolkami, płaczami, marudzeniem, teraz to chyba sama radość już tylko 😉
                                        Wszystkiego dobrego!

                                        • Zamieszczone przez asiak1978
                                          Mam już swoje małe najukochańsze szczęście na świecie. Nie było lekko, ale to już wszystko nieważne. Dziewczyny nie można nigdy się poddawać. Ku pokrzepieniu serc, które wątpią, że doświadczą tego szczęścia:
                                          Starania trwały kilka miesięcy, wszystko było wyliczone, wycelowane i udało się. Beta pięknie rosła, jeszcze nie dowierzaliśmy w nasze szczęście i zostałam skierowana na usg. Bańka prysła bo lekarz stwierdził podejrzenie ciąży pozamacicznej. Spędziłam w szpitalu 4 długie dni leżąc w towarzystwie dziewczyn, które poroniły lub miały ciążę pozamaciczną. Jakiś cud sprawił, że opuściłam szpital z dużą dawka nadziei, że będzie ok. I tak się stało, za 3 dni mojemu dzidziusiowi zabiło serduszko. Kolejne dwa miesiące spędziłam na kanapie zastanawiając się czy mogę sobie na cokolwiek pozwolić, bo miałam się oszczędzać. Kontrolne badanie usg wyznaczono mi w dniu moich trzydziestych urodzin. Dostałam od mojego dziecka cudowny prezent. Usłyszałam bicie jego serca. Przy kolejnym usg wykryto, że maluszek ma powiększony układ kielichowo – miedniczkowy. Znowu zmartwienie ale uspakajano nas, że to wszystko z dużym prawdopodobieństwem samo się cofnie. I tak w kwietniu usłyszeliśmy, że jest wszystko w porządku. Nasz spokój nie trwał jednak długo. Po wizycie u gina musiałam się spakować i stawić w szpitalu. Było ryzyko, że urodzę. Spędziłam tam dwa tygodnie, wróciłam do domu i po trzech dniach znowu wróciłam na tydzień. Ostatnie półtora miesiąca leżałam plackiem w domu. Tylko TV i książki i na końcówce chodzenie na ktg. Miałam mieć cesarkę. Zaplanowano ja na wtorek (16.06.09). Na ostatniej wizycie usłyszałam: żeby tylko Pani wody nie odeszły w weekend. I tak myślałam jak to będzie, bałam się tego oczekiwania. W sobotę 13.06.09 poszliśmy na 16 na ktg. Dzidziuś wcale się nie ruszył. Próbowaliśmy go trochę pobudzić ale nic z tego nie wyszło. Ostatnie dni jakby mniej był ruchliwy. Kazano nam przyjść o 20. Trochę się zestresowałam, bo miałam obawy, że zostawią mnie w szpitalu. Przed wyjściem na ktg gorzej się poczułam. Brzuch zrobił się twardy i ciężko było mi się ruszyć. Poszłam do toalety i stało się: wody odeszły!!! No i wtedy poszło wszystko bardzo szybko. Mąż wpadł w panikę, ja zachowałam zimną krew. Jeszcze prysznic, ostanie rzeczy wrzuciłam do torby i do szpitala. Pojawiły się pierwsze bóle. W szpitalu wszystko potoczyło się szybko. O 23:10 nasz Mikołaj głośnym krzykiem powitał ten świat. Urodził się zdrowy, silny chłopiec 3900/59. I tak jest już z nami 2,5 miesiąca. Jeszcze czasami niedowierzam, że cały jest nasz. Nie raz poleciała łezka. Cudowny to czas, chociaż czasami zmęczenie dopada niemiłosiernie, czasami nie wiadomo o co chodzi maluszkowi itp., itd. Ale przecież o to chodziło.

                                          Dziękuję i trzymam kciuki za wszystkie kobietki pragnące macierzyństwa.

                                          ja wierzę w te szczęśliwe zakończenia… i mamu tutaj sporo wytrwałych, po przejściach, które doczekały swojego cudu!!!
                                          Gratulacje!!!!!

                                          Znasz odpowiedź na pytanie: Niestety stało się i co dalej???

                                          Dodaj komentarz

                                          Angina u dwulatka

                                          Mój Synek ma 2 lata i 2 miesiące. Od miesiąca kaszlał i smarkał a od środy dostał gorączki (w okolicach +/- 39) W tym samym dniu zaczął gorączkować mąż –...

                                          Czytaj dalej →

                                          Mozarella w ciąży

                                          Dzisiaj naszła mnie ochota na mozarellę. I tu mam wątpliwości – czy w ciąży można jeść mozzarellę?? Na opakowaniu nie ma ani słowa na temat pasteryzacji.

                                          Czytaj dalej →

                                          Ile kosztuje żłobek?

                                          Dziewczyny! Ile płacicie miesięcznie za żłobek? Ponoć ma być dofinansowany z gminy, a nam przyszło zapłacić 292 zł bodajże. Nie wiem tylko czy to z rytmiką i innymi. Czy tylko...

                                          Czytaj dalej →

                                          Dziewczyny po cc – dreny

                                          Dziewczyny, czy któraś z Was miała zakładany dren w czasie cesarki? Zazwyczaj dreny zdejmują na drugi dzień i ma on na celu oczyszczenie rany. Proszę dajcie znać, jeśli któraś miała...

                                          Czytaj dalej →

                                          Meskie imie miedzynarodowe.

                                          Kochane mamuśki lub oczekujące. Poszukuję imienia dla chłopca zdecydowanie męskiego. Sama zastanawiam się nad Wiktorem albo Stefanem, ale mój mąż jest jeszcze niezdecydowany. Może coś poradzicie? Dodam, ze musi to...

                                          Czytaj dalej →

                                          Wielotorbielowatość nerek

                                          W 28 tygodniu ciąży zdiagnozowano u mojej córeczki wielotorbielowatość nerek – zespół Pottera II. Mój ginekolog skierował mnie do szpitala. W białostockim szpitalu po usg powiedziano mi, że muszę jechać...

                                          Czytaj dalej →

                                          Ruchome kolano

                                          Zgłaszam się do was z zapytaniem o tytułowe ruchome kolano. Brzmi groźnie i tak też wygląda. dzieciak ma 11 miesięcy i czasami jego kolano wyskakuje z orbity wygląda to troche...

                                          Czytaj dalej →
                                          Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
                                          Logo
                                          Enable registration in settings - general