Zanim opiszę jak się rodziła Marta Lena(będzie długo) parę słów o tym, co mnie skłoniło do porodu domowego.
Pierwsza córcia urodziła się w szpitalu mocno okrzepłym w zasadach z lat 80-tych. Wprawdzie były to czasy fundacji rodzić po ludzku ale tamtejsza twierdza broniła się zaciekle – tzn.mieli worki sako, nowoczesne łożko porodowe itd. ale zabrakło tego co najważniejsze – mentalności, w której kobieta ma coś do powiedzenia w kwestii swego ciała i swego porodu… Stąd na nic moje obczytanie, bywanie na wykłdach i pokazach filmowych – po prostu poległam na łożu. Ale dzięki pomocy mamy we wczesnej fazie rozwierania – nakarmiła jajecznicą, powlokła mnie na spacer pod pretekstem ostatnich zakupów…itp małżonek przejechał 100km w 40 minut, dolaczył do mnie i jakoś to było…
Ale…pierwsze dziecko… Niepewność, strach…wiadomo – urodziłam, zobaczylam Skarba, ucieszyłam się i…popadłam w koszmarnego baby – bluesa ale to już obok tematu nieco…
Potem był synuś – bałam się koszmarnie, wiedziałam, co mnie czeka i bardzo zwlekałam z pójściem do szpitala. Już nie było spacerów ale za to wymoczyłam się w domu w wannie a potem jeszcze siedziałam w aucie 2 godziny pod szpitalem – aż poczułam ból w mieśniach zastałych od siedzenia. Juz na porodówce, notabene rodzinnej nie pozwolono mi się ruszyć, pani(położna) uwiazała mnie do KTG – nie pozwoliła zmieniać pozycji na boczną i zabrała kapcie stwierdzając, że nie bedą potrzebne – efekt: po kilku godzinach męczarni, niepotrzebnego przyspieszania farmakologicznego (zbliżał się termin cesarki wcześniej już zaaplanowanej) – młodego wypchnął lekarz. Ja zmasakrowana, popękana w kierunku pęcherza, z cewnikiem całą dobę i z poczuciem totalnej porażki i bycia jak ofiara gwałtu. Synuś wyszedł wyczerpany, na skraju wytrzymałosci, krzyczał rozpaczliwie, był na pograniczu jeśli chodzi o wskaźniki normy urodzeniowej. Na szczęście wszystkie kontrole przeszedł pomyślnie a obecnie ma “tylko”(?!) dysleksję. Postanowiłam – nigdy więcej konowałów!
No i nastąpiła era: Marty XXI wiek, Wrocław, szkoła rodzenia u mojej guru Agrawal, sporo większe możliwości szpitali wrocławskich ale nadal konieczność zdania się na przypadkowe osoby i wciąż istniejąca we mnie trauma szpitalna. W wielkim Wrocławiu nie ma izby porodowej ani prywatnego ośrodka jest za to wszechobecny tłok i pośpiech jak na taśmie produkcyjnej. No a my 10 lat starsi, ja bardziej pewna siebie i wiedząca czego oczekuję. Ale opatrzność czuwała – jeszcze zanim dowiedzieliśmy sie o Marcie poznałam krąg kobiet, w którym pojawiła się też babka, która urodzila w domu, w dodatku lotosowo.. Pogadałam, poprzymierzałam sie do tematu, posłuchałam doktor na jej cennych wykładach, trafilam na cenne dla mnie wątki Silije i Rosy na odkrytym przy tej okazji forum na maluchach. Dzięki nim przymierzyłam się do praktycznego wymiaru tego przedsiewzięcia i tak sobie trwałam w stanie poszukiwania odpowiedzi w samej sobie, czy jestem w stanie zaufać sobie i naturze na tyle, że będę wiedziała na pewno, że w domu ja i dzecko będziemy co najmniej równo bezpieczni, jak w szpitalu albo i bardziej. Co ważne, mąż dotarl mimo początkowych trudności w uczęszczaniu do szkoły rodzenia na zajęcia o porodzie i…zaakceptował tzn.zobaczyłam, że posłuchawszy relacji innych, którzy urodzili w domu a przede wszystkim zobaczył mężczyzn w akcji i nabrał przekonania, że tak – to jest dobra dla nas droga.
I wtedy poznałam GRAŻYNĘ, anioła który wprowadza na ten świat maluszki nie potrzebujac do tego mieć za plecami instytucji, konkretną babę z doświadczeniem i bijącą z oczu i słów miłością do tych maleństw. Zobaczyłam ją najpierw na zajęciach w szkole rodzenia, popytałam doświadczonych w kontakcie z nią a potem nastąpił już etap wzajemnego poznawania się, gdzie nabralam przekonania, że tak – z tą kobietą poczuję się bezpiecznie i wiem, że nie bedzie wprowadzać swoich scenariuszy a mądrze nam potowarzyszy.
Potem nastąpił etap praktycznych przygotowań – badania, które miały przesądzić o tym, czy mogę bezpiecznie rodzić w domu, inwestowanie starań we wzrost hemoglobiny, im bliżej porodu tym częstsze kontrole u ginki. Jeszcze trzeba było przygotować dosłownie parę drobiazgów potrzebnych w domu, umówić przyjaciół do zaopiekowania się dziećmi i psem. Oraz jeszcze wybranie szpitala i spakowanie torby “na wszelki wypadek”. No i przyjemności w postaci przygotowania wyprawki dla dziecka. Rozmowy z różnymi osobami, które potrzebowały zrozumieć moją decyzję,w tym na forum. Na ostatniej wizycie tuż przed porodem Doktor stwierdziła, że “nic się nie otwiera i to może jeszcze potrwać ale równie dobrze w każdej chwili może się coś wydarzyć, bo to 3.ciąża”. Pod gabinetem okazało się też, że kolejna para rodząca w domu mieszka na sąsiedniej ulicy, niedługo więc urodzi się Marcie koleżanka(/kolega?- zapomniałam zapytać).
PORÓD
No i nadeszła niedziela. Zaczęła się od rozstroju żołądka…mężowskiego (później śmialiśmy się, że on pierwszy poczuł skurcze przepowiadające. Gdy mu odpuścilo, pojechaliśmy na zaplanowane zakupy. W trakcie jazdy autem poczulam ból w dole brzucha jak na @ ale własciwie nie był to ból a takie napięcie – pomyślałam sobie – wreszcie jakiś sygnał przepowiadający. Jakoś mi się nie chciało przepychać z wielkim koszem przed ludzi trwających przy kasie uprzywilejowanej, więc odczekaliśmy swoje w zwykłej a ja stałam sobie, czekajac aż bedę mogła zaplacić kartą i myślalam, że całkiem silna jestem w tej ciąży, bo nawet nie poszlam usiąść (fakt, tenajbliżej były zajęte). Potem jeszcze poszliśmy na zdrowy soczek marchewkowy, myślałam jeszcze spojrzeć na buty dla córci ale i to i sprawę, ktorą mąż miał załatwić odpuściliśmy. Gdy wczłapałam się na nasze 3. piętro okazało się, że na wkladce brunatno – “czyżby czop? i czy tym razem jak w poprzednich ciążach to już zwiastun, że tego dnia będziemy mieli możlwiość zobaczyć nasze dziecko?”
Oni biegali tam i spowrotem z zakupami, małż jeszcze wyprowadził psa a ja stwierdziłam, ze czas wypocząć na wypadek, gdyby to był ten dzień.
cdn – mała płacze
Nakarmiona.
Nie dany mi był wypoczynek. Leżąc stwierdziłam, że skurcze są i pewnie będą, więc postanowiłam sprawdzić, jak reaguję na ruch. Poszłam robić rosół, bo Grażyna prosiła by mieć wcześniej przygotowany, ponieważ na pewno przyda się po porodzie. Cały czas zapisywałam skurcze i stwierdziłam, że są zmienne w długości, zależnie od tego, czy poruszam się, czy leżę a w leżeniu zależne od tego, na którym boku. Cały czas w kontakcie tel. z położną obserwowałam rozwój akcji i nie byłam już w stanie skupić się na filmie ani na rozmowie na temat zdjęć oglądanych przez rodzinkę przy okazji i projektu syna, anotabene dotyczącego rozwoju dziecka od momentu urodzenia. Mąż zorganizował wywiezienie dzieci i psa przez swojego brata, choć wciąż nie byłam pewna, czy to już. Gdy pojechali(około 2 godzin od rozpoczęcia akcji) położyłam się znów i stwierdziłam, że już nie jest lżej jak się położę a chodziłam, ani przy zmianie pozycji. częstotliwość skurczy wzrosła z około 8 – 10 minut do około 6 a położna miała zadzwonić za godzinę. Posżłam więc pod prysznic, lałam po sobie wodę i to przynosiło mi ulgę ale pomiędzy skurczami coraz trudniej było mi wypocząć, bo kabina surowa, bez udogodnień i nie miałam się na czym wesprzeć. Mąż przejął kontakty z położną, uciskał mi dłoń w miejscu oddziałującym na skurcze – do pewnego momentu łagodziło odczucie bólu. Gdy stwierdziłam, że już nie da rady, poprosiłam, by przygotował mi wannę (nie mozna wejść za wcześnie, bo to rozprasza rozwój akcji skurczowej) a położna była już w drodze. Z trudem wczłapałam się na górę, z kilkoma przystankami na skurcze. Przyjaciółka dzwoniła ale już nie bylam w stanie odbierać. W wannie było mi lepiej ale do czasu – przyszedł moment, gdy zaczęłam sie denerwować, że położnej wciąż nie ma. A ja w takich mocarnych już bólach nie wiedziałam, jakie rozwarcie i ile jeszcze mnie czeka. Robiłam się już zła, gdy usłyszalam dzwonek. Weszła Grażyna, stwierdziła, ze poczeka aż będę gotowa, no bo ona wie, że teraz nie wyciągnie mnie z wanny, no to wystawiłam pupsko w górę (dosłownie i…okazało się, że 8 – 9 cm i słyszalam, jak mówi do męża, że do godziny to potrwa. A było po 20.00, ok.4 godziny od początku akcji skurczowej. Ja znów zdałam sobie sprawę, że wanna już nie przynosi ulgi. Po chwili wynurzyłam się i…chlusnęły wody a właściwie ich częśc – resztę przyblokowała główka. Chwile potrwałam w oparciu o wannę ale też nie było mi tak dobrze a i zdałam sobie sprawę, że tak nie urodzę. Grażyna zaproponowała pozycję kuczną, mąż siadł na toalecie, podtrzymywał mnie pod pachami a ja czekałam na dobry moment, próbując pamiętać o oddychaniu pomiędzy skurczami. położna połaskotała mi brzuch, co spotkało się z moją wrogością – pomyślałam, że sprawi, że bedzie mnie bolało jeszcze bardziej ale po chwili usłyszałam poprzyj i…o 20.35 wyskoczyła nasza dziewuszka – od razu pokazała, jak silne ma płuca. Przytulilam ją do siebie po chwili jak udało się mnie umieścić tak, bym przysiadla, pępowina sobie tętniła a malutka od razu wzięła się do piersi. Położna podrażniła mi sutek, coby wyszło łożysko i juz w trakcie widziałam, że coś niestandardowo się odbywa. Potem jeszcze kilkakrotnie słyszalam pytanie, czy dobrze ją widzę i czy nie odpływam – ubytek krwi był spory i wciąż trwał. Malutka została na chwilę odłożona do umywalki(wyłożonej przez położną podkładem i pieluszkami), by mogli mi pomóc wstać…i znowu chluuup…usiadlam na przygotowany naprędce fotel komputerowy…podali mi córeczkę i…czekaliśmy aż będę gotowa zejść na dół. Wtedy oni kawa, ja rosół a położna w scisłej obserwacji, czy jestem przytomna. Trzeba było zejść na dół, bym mogła się położyć a położna się mną zająć. Długo się do tego zbieraliśmy aż w końcu sama zaproponowałam, że zjadę po jednym schodku na pupie. Potem rozłożyłam się na posłaniu na kanapie, kroplówka powieszona na lampie i oksytocyna domięśniowo – wszystko to sprawić miało, że stanę na nogi. Powiem tyle – położna była z nami około 1/2 godziny przed urodzeniem maleństwa, potem w trakcie i po jakieś 4 godziny. I jeszcze potem następnego dnia mnie doglądała i sprawdzała. Wogóle nie popękałam, miałam jedno drobne otarcie, które wyleczyło się po jednym okładzie z alg, choć położna rzuciła coś o niećwiczonym kroczu – potem mi powiedziała, ze był momentl kiedy wydawało jej się, że mogę popękać.
Nie powiem, że było sielankowo, było zupełnie inaczej, niż w książkach i na filmach o porodach naturalnych, domowych. Czy jestem zadowolona – absolutnie! to był mój poród, nie jakiegoś lekarzyny, to ja rodziłam z pomocą męża oraz asystą położnej ale to moja natura decydowała, co i kiedy jest potrzebne mi i mojemu dziecku. Nasze priorytety zostały zachowane a w nagrodę…mamy 4 kilogramy i 59 cm szczęścia, przez pierwsze dni dość głośno domagającego się spełnienia swoich potrzeb a teraz słodkiego aniołka. A wiecie, co rzekła nasza najstarsza, słysząc, ze najmłodsze urodzi sie w domu? A dlaczego ona w domu a my wszpitalu – to niesprawiedliwe!?!
Natomiast synuś przyznał, że ulżyło mu, gdy go odwieźliśmy do kolegi, bo się martwił, że będzie musiał pomagać przy tym porodzie
76 odpowiedzi na pytanie: Punktualna Marta, wrocławianka urodzona w domu
Dziękuję za przepiękny, wzruszający opis! Pierwsze dwa porody to rzeczywiście jak z jakiegoś horroru:( na szczęście nie wszędzie tak jest…
Gratulacje MArtusi, niech się Wam zdrowo chowa
A Syn rozśmieszył mnie straszliwie;-)
Ty już wiesz jak bardzo Ci zazdroszczę!!
I ja zazdroszczę…..
po prostu.
Gdybym tylko miała warunki, zrobiłabym to samo.
O matko jaki piękny opis porodu, aż sie wzruszyłam. Gratuluje córeczki
Synek strasznie mnie rozśmieszył Fajny chłopak.
przepięknie to opisałaś!
gratuluję narodzin córeczki – niech zdrowo rośnie!
pięknie opisane, gratuluję Magda ale i pozytywnie zazdroszczę- mnie uwiązano do ktg na większość porodu… A potem cesarka i nie było żadnej tam bliskości z dzieckiem, z daleka mi go pokazano… Może to nadal ten baby blues który mnie trzyma i trzyma a może to właśnie efekt takiego porodu…
Pięknie opisałaś swój poród, też mi chodzi po głowie poród domowy ale w moim wypadku pewnie nie będzie to możliwe 🙁
Gratuluję córuni – piękne imię ma… no i wspaniałego i wzruszającego przeżycia 🙂
Wzruszyłam się – pięknie napisane.
Gratuluję i… chyba też trochę zazdroszczę 🙂
świetnie opisane:)
gratuluje pociechy
Spisałaś się na medal piękny poród… i opis również
Gratuluję
Przyłączam się do gratulacji. Dla męża także !!!
P. S. mój synek też zastrzega, że nie chce być przy porodzie, i że bardzo się cieszy, że jest chłopcem, bo nigdy nie będzie musiał rodzić 😀
Ale jeszcze nie rozumie co traci, nie mogąc nosić dziecka w swoim brzuchu
Ale się wzruszyłam,echhh…. Super opis Madzia…
No i Córunia zdążyła na Lutówki…
Gratuluję odwagi !!! Opłaciło się 🙂 Piękny opis niezwykłego porodu 🙂
Swoją drogą – rodzić we wrocławskim szpitalu to koszmar Dobrze że stamtąd uciekłam.
Madziu ciesze sie ze tym razem bedziesz miec piekne wspomnienie z porodu. Ja tym razem tez wspominam bardzo dobrze, moze to przy trzecim dziecku jest juz w nas pelna dojrzalosc i wiemy czego oczekujemy w tak wyczerpujacych chwilach.
Gratuluje jeszcze raz lutoweczko
Kochana, wszystko przed Tobą…mnie się udało dopiero za 3. podejściem
Też tak myślę…ja dopiero teraz dojrzałam w świadomości swoich oczekiwań:Buziaki:
:cool::Radocha::cool:
Fakt, drugoi był horrorem, pierwszy tylko ówczesną głogowską normą…
Wala, nigdy nic nie wiadomo do końca…może przyjdzie czas i miejsce, gdzie warunki się znajdą…
Dziękuję dziewczyny…starałam się… No i zarwałam noc… Ale sądząc po Waszych słowach chyba było warto
Kto wie…co będzie…
Znasz odpowiedź na pytanie: Punktualna Marta, wrocławianka urodzona w domu