Przydomków, którymi określa się w Polsce małe dzieci, przybywa jak grzybów po deszczu. Niektóre z nich, takie jak np. bombelek, są raczej sympatyczne i wyrażają czułość względem maluchów. Coraz częściej jednak w naszym codziennym języku zaczynają pojawiać się wyrażenia nieco mniej przyjemne, a niekiedy nawet obraźliwe wobec dzieci. Skąd się wzięły „waflokruchy”? Co oznacza „kaszojad”? I dlaczego przyzwolenie na takie określenia nie jest do końca w porządku?
Skąd się wzięły „waflokruchy”?
W języku polski, zwłaszcza w przestrzeni internetowej, co i rusz pojawiają się nowe przydomki dla małych dzieci. Już nie tylko „szkraby”, „maluchy”, „brzdące” czy „berbecie”, ale coraz częściej raczej „kaszojady”, „gówniaki” czy wspomniane już „waflokruchy”. Nietrudno rozszyfrować, co oznacza to ostatnie określenie – wywodzi się bowiem od słów „wafle” i „kruszyć”, czyli połączenia, które z najmłodszymi ma bardzo wiele wspólnego. Któż tak nie kruszy jak dzieci różnymi ciasteczkami czy wafelkami! Rodzice znają ten scenariusz bardzo dobrze.
O ile „waflokruchy” brzmią jeszcze całkiem łagodnie i wydają się raczej sympatycznie (choć tutaj, jak wiadomo, wszystko zależy od intencji mówiącego), to „kaszojady”, „gówniaki” czy stosunkowo nowe „mlekożłopy” sprawiają wrażenie mniej serdecznych. Oczywiście nie oznacza to, że tych wyrazów używa się zawsze z zamiarem obrażania małych ludzi czy umniejszania im. Niemniej jednak w wymyślaniu nowych określeń na dzieci widać pewien niepokojący trend – wyrażają coraz większą niechęć wobec najmłodszych.
Dlaczego „mlekożłopy” mogą okazać się problematyczne?
Oczywiście nie należy przesadzać w żadną stronę i jeśli wiadomo, że w jakiejś grupie używa się określeń takich jak „mlekożłopy”, „kaszojady” czy „gówniaki” w w formie żartu, w sympatycznym tonie, to rzecz jasna nie ma problemu. Gorzej jeśli trafiają do dyskursu publicznego i są używane przez osoby nielubiące dzieci, aby podkreślać niechęć do nich. A z taką właśnie sytuacją mamy coraz częściej do czynienia w Polsce, zwłaszcza w internecie.
Niechęć wobec dzieci, wyrażana coraz częściej i coraz bardziej otwarcie, może stanowić niepokojące zjawisko. Pojawiające się gdziekolwiek matki z maluchami są notorycznie oceniane, krytykowane, nazywane roszczeniowymi, a czasami nawet obrażane, przez co mogą rezygnować z wyjść, wyjazdów etc. A przecież dzieci również mają prawo i powinny przebywać w przestrzeni publicznej.
Z jednej strony zależy nam na poprawie sytuacji demograficznej, ale z drugiej często nie chcemy ani słyszeć, ani oglądać dzieci w naszym otoczeniu, bo przecież bywają zbyt głośne, zbyt energiczne. Oczywiście czasami zdarza się, że dzieci zakłócają nasz spokój, bywają niegrzeczne, uciążliwe, ale zwykle wina leży po stronie rodziców, którzy nie potrafią lub nie chcą odpowiednio reagować na takie zachowania.
Nie należy dyskryminować czy wykluczać dzieci z życia publicznego tylko dlatego, że są dziećmi. Warto zatem zwracać uwagę na to, co i w jaki sposób, mówimy. Nie od dziś wiadomo, że język kształtuje rzeczywistość i każde słowo może mieć znaczenie. Jak słusznie zauważyła Rzeczniczka Praw Dziecka, Monika Horna-Cieślak, „używanie języka wykluczającego dzieci z przestrzeni publicznej, życia społecznego budzi mój sprzeciw. Działania takie jak tworzenie »stref wolnych od dzieci« prowadzą do negatywnego postrzegania udziału małoletnich w życiu publicznym i społecznym”
Sprawdź też: