Czas na CZAS

Chcę pisać…
Chcę móc przelac na elekroniczy papier “zdjęć” mojego umysłu. Chwil tak ulotnych, a jak ważnych w moim zyciu. Życiu mojego dziecka i męża i rodzinki.

Piękny poranek. Słońce mnie obudziło. Za oknami ptaki spiewały. Ciężko się wstawało, bo maluch został jak zwykle u nas w pokoju, a my ruszylismy do pracy.
Dzisiaj poniedziałek. Nie lubię tych poniedziałków. Coś się niby zaczyna. Zaczyna pędzić z całych sił, szybko coś pędzi. Tylko co?

U nas duzo się dzieje.
Dziękuje Tobie kochanie, że pięć lat temu obiecałeś mi “wybuduję Ci dom”.
Mimo to, że jest ci cięzko. Bardzo ciężko, bo nigdy wcześniej nie trzymałeś nawet łopaty w ręku. Teraz potrafisz robic zaprawę i walczysz. Potrafisz włożyć gumiaki i po pracy od 4 do późnej nocy sam z dziadkiem stawiacie ten dom. Łzy cisną mi się na oczy. Będziemy mieć własne miejsce na ZIEMI.
Już się zakochałam z tym miejscu. Jest tam pięknie, zielone łąki. Dużo pól do spacerów, górki i pagórki. I rosną mury. Widać szkielet domu, który narazie razi swoją bezbronnością. Jest jest taki “łysy”. Ale z każdym dniem jak tam jadę jest więcej, więcej. Dzięki Waszej pracy. Oswajam to miejsce. I już w wyobraźni widzę co gdzie będzie. Jak ktoś się budował to zrozumie o czym mówię. Proces budowy porównuję do bycia w ciąży. Tylko, że ciąża trwa troszkę krócej 🙂 Oczywiście efekt końcowy ciazy jest nieporównywalny ale jednak… budowa domu to też ból, czekanie, walka, miłość i poświęcenie.

Ciąża…
Moja pierwsza ciąża, szczęśliwa. Spokojna. Wspominam ją bardzo aktywnie. Kojarzy mi się z rowerem, spcerami, wycieczką w góry, pracą.
Urodził nam się syn. Ma już 3,5 roku. Pokochalismy już go, jak go planowlaliśmy. Był i jest od początku oczkiem w gowie całej rodziny.
Kochany urwisek…
Będę o nim pisać, bo to najważniejsza osoba w moim zyciu.
Chcę opisać o tym co mnie boli i cieszy i na co czekam…

34 odpowiedzi na pytanie: Czas na CZAS

  1. Dziękuje Ci BOŻE

    Mąż miał wypadek samochody.

    Sobota. Piękny dzień. Słoneczny. Znowu budowa… Ale oddychamy pełną piersią. Malujemy drewno na dach. Jest pięknie. Mały znowu szczęśliwy, że jesteśmy razem…
    Pora obiadku. Mąż odwiózł nas do domu i zaraz nie wysiadając z samochodu pożegnał się i pojechał znowu na budwę.
    Jem z dzieckiem obiadek. Zjadałam. Telefon.
    “Miałem wypadek jestem w szpitalu…” Zimno mi się zrobiło i głowa mnie rozbolała.
    “Wpadł na mnie motor ścigacz.
    Z motoru miazga. Ja mam głowę pocharataną. Ale robili mi prześwietlenie. Nic mi się nie stało. Jedz tam na miesce zdarzenia. Bo tam są moje dokumenty i auto stoi. Motocyklista żyje ale ma badania na obecność narkotyków. Bo miał dziwne źrenice”.
    Zosatwiam małego z babcią. Pędze na miejsce wypadku jak oszalała.
    Wyję po drodzę.
    Zobaczyłam samochód…
    Pół samochodu wgniecione. Szyby wybite głową mego męża.
    Motor trafił w miejsce gdzie siedziałby mały w foteliku.
    Gdybysmy jechali razem…. Nie miałabym dla kogo teraz żyć. Płakałam jak bóbr…
    Wariat i pirat drogowy. Szlał na motorze. Wyprzedzał na trzeciego i hukiem wpadł na skręcające auto mojego męża.

    Nie potrafię sobie do teraz tego wytłumaczyć dlaczego ludzie są tacy nieopdpowiedzialni.
    Nie ponoszą odpowiedzialności na drodze, za innego człowieka. Nie wiem co bym zrobiła gdy cos się stało mojemu mężowi, nie mówiąc o dziecku.
    Dziekować Bogu mogę tylko. Chylę czoła i dziękuję.
    Dochodzę powoli do siebie.
    Nie potrafię spać. Musze chyba wypić jakieś ziółka bo jak tylko zasnę koszmary mnie budzą.
    Dobrze, że mąż jest taki dzielny. Walczy jak lew i nie poddaje się, idzie do przodu.

    Maluch jak zobaczył auto, to powiedział ” nie martcie się, będzie mi teraz wiaterek wiał…”

    • Strach przed życiem powoli mija. Wracam do normalności.

      Wczoraj byłam u znajomych na grillu. Miło było. Mały szalał z koleżanką. Jak zwykle nie był grzeczny… Zawsze patrzę na inne dzieci, czemu są takie spokojne i potrafią się pobawić SAME i nie latać jak mucha koło stołu, będąc cały czas w centrum zainteresowania.
      Mąż mi na te moje żale potem powiedział “wiesz a ja jestem dumny z tego, że nasz syn jest taki bezkompromisowy”. Ma trochę racji ale ile ja się nawalczę z nim…:) o wszystko. Sama jednak jestem sobie winna, wielu rzeczy go nie nuczyłam. Wyręczam go, a potem się wkurzam, że czegos nie potrafi.
      Oj matki to już tak mają…
      Przedszole mu dobrze zrobi. Nie będzie już tak w centrum jak teraz.
      Zastanawiam się jak to będzie i tak serio to boję się strasznie.
      Tłumaczę mu jak to będzie… Ale sama martwię się czy dam radę. Jak zdążę do pracy, jak mały będzie mi ryczał między nogami…Jak on sobie poradzi… Czy zaakceptuje to przedszokole i tak innego wyjścia nie ma bo to jedyne u nas przedszkole.
      Dam radę muszę !!

      • Ausia, bardzo Ci współczuję 🙁
        Dobrze, że tak tylko się skończyło…..
        Życzę mężowi szybkiego powrotu do sił….

        • Mój aniołek 🙂

          Nie chcę o tym pisac ale może w ten sposób uwolnię moje smutki i polecą, oblecą cały świat.

          Już pół roku minęło od jednego z najstraszniejszych zdarzeń mego życia.
          Miałam marzenie, które teraz jeszcze bardziej sie nasiliło. Drugie dziecko.
          Jakaś magia ciągnie mnie ku temu aby na świat przyszło drugie dziecko…
          W grudniu 2007 roku dowiedziałam się o tej wspaniałej wiadomości. Będzie maluch…
          Ale ja szalałam z radości… Tak jak duzo było we mnie radości, tyle tez strachu.
          Po pierwszym badaniu lekarskim, usłyszłam że mam sie nie nastawiać na tą ciąże. Bo nic z tego może nie wyjść.
          Pomyślałam sobie, że lekarze tak tylko mówią… A ja muszę walczyć.
          Tylko co można zrobić, jak walczyć…
          Bardzo źle się czułam. Cokolwiek zrobiam musiałam leżeć. Bolał mnie brzuch. Myślam ciąża… takie jej uroki ale czułam, że coś jest nie tak.
          Poszłam znowu do lekarza, powiedział że maleństwo jest małe i nie rozwija się tak jak powinno na swój wczesny wiek.
          Znowu miałam przeciwstawne myśli, ja jestem mała to po kim ma być duży…
          Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to może się skończyć.
          Tak chciałam tego dziecka.
          Mąż natomiast ze względów finansowych już mniej chciał tego dziecka. Obawiał się jak pogodzi spłatę kredytu na dom, jego budowę i nowego członka rodziny.
          Ja latając w chmurach w to wierzyłam, bo tak naprawdę w życiu trzeba tylko chcieć.
          On nie chciał, choć wiem że gdyby się urodziło maleństwo pokochałby je nad życie jak pierwsze. Było mi z tym tym bardziej trudno.
          Czekałam… czekałam na słowa lekarza na koniec…
          Powiedział, może pani poronić. Pytam ale jak to jest… “Dostanie pani tak jakby okres…i przyjedzie pani do szpitala”.

          Siedzę w parcy. Poniedziałek. Dzień wcześniej w niedzielę urodziny mego pierwszego dziecka. Dużo było rodzinki. Mały szalał. Zabawki, przyjęcie… Trochę miałam roboty. W poniedziałek źle się czułam. Myśłałm, że to zmęczenie po urodzinach małego.
          W ciągu dnia dostałam plamienia. A pod koniec pracy poszłam do toalety i wiedziałm że to koniec.
          Mąż gnał ze mną do szpitala. Nie byłam zła tylko smutna.
          Weszłam na izbę przyjęc do spzitala. Kobieta nawet szybko mnie przyjęła pomino sporej kolejki na korytarzu. Pojechałm windą na oddział ginekologiczny.
          Tam juz jednak tak szybko mnie nie przyjęli. Stałam na korytarzu. Nogi mi się uginały. Chciałam wyć… Bolał mnie brzuch coraz bardziej.
          Przyjął mnie lekarz. Dosyć krępujące jak tu ci cieknie krew, wszysto jest brudne, a tu badanie…
          Powiedział, że serduszko się nie wyksztłaciło i ciąża obumarła.
          Niby KONIEC ale ja chciałm dalej walczyć. Może się pomylił myślę. Matka walczy o sowoje dziecko do końca.
          Powiedził, że nie ma akcji serca a maleństwo jest tak małe że o 3 tyg. za małe. Mam wybór mówi – albo sama poronię albo zrobą mi zabieg. Zapytałam co jest lepsze dla mnie. Zabieg powiedział. Ale decyzja nalezy do pani.
          Wyszłam. Na korytarzu stał mój mąż. Poryczałam się przy tych wszystkich kobietach z brzuchami co tam chodziły.
          Na korytarzu czuć było wielkie szczęście cięzarnych i pustkę pod moim sercem, bo w sercu na zawsze będzie miejsce dla mojego aniołka.
          Połozyli mnie na sali. Potem lekarz zapytał się mnie jeszcze raz na co się decyzuję. Na zabieg zdecydowaliśmy z mężem z obawy o moje zdrowie.
          Nie chciałam tego. Straszna decyzja. Wbrew mnie ale jeszcze bardziej bałam się sama poronić. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić… Jak by to miało być…
          Przez całą noc bardzo bolał mnie brzuch nie potrafiłam spać na łózku szpitalnym. Nikt nie dał mi przeciwbólowych tabletek, nic… Sama sobie, w szpitlau z bólem i rozpaczą.
          Około godz. 11 przyszła pielęgniarka. Proszę szybko na zabieg. Nikt mi wczesniej nie powiedział jak to będzie wyglądało i co będa mi robić. Leciałam w kapciach po korytarzu. Zapytałam czy mogę tylko do toalety bo bardzo chciało mi się siku. Weszłam do szpitlanego kibla przeżegnałam się i pomodliłam. Mówiłam “zdrowaś Mario…” z nadzieją że może jest jeszcze zdrowa, że stanie się cud. Że ktoś się pomylił.
          Weszłam na malutką salkę były 3 kobity. Kazały połozyć się na fotelu takim zwykłym ginekologicznym. Załozyli mi na palec jakiś chyba pomiar tętna i usłyszłam jak WALI mi serce. Kobitki coś tam żartowały między sobą. Powiedziały co się pani tak denerwuje. Ja powiedziałam, że nie codzień mam takei zabiegi…
          Była to dla mnie najstraszniejsza chwila. Poddałam się. Pozwoliłam drugiemu człowiekowi odebrać mi moje największe szczęście i marzenie życia. Dziecko.
          Wszczyknęłi mi głupiego jasia. Jak zaczęły mi się rozjeżdzać lampy podleciała pielęgniarka i kazała jeszcze coś podpisać. Nie wiem co, bo leżałm juz na łózku i oczy miałam juz mętne.

          Obudziałm się w moim łóżku, w którym wcześneij nie potrafiłam spać.
          Dotknęłam brzucha. PUSTKA.
          Patrzyłam w okno i w niebo.

          Wypisali mnie w tym samym dniu, dostałam przepustkę i do domu wysłali. Zwolneinie dostałam na 3 tyg.
          Nie potrafię napisać, że dziękuję szpitalowi za obsługę. Bo to było dla mnie piekło. Mam żal. Ale to już minęło i nie wróci mam nadzieje więcej…

          W domu mój maluch chyba wyczuwał, że ze mną coś się dzieje bo był wyjątkowo grzeczny i tylko się przytulał. To było najlepsze lekarstwo na mój ból. Przez tydzień tylko płakałam. W łazience aby nikt nie wiedział i widział.
          Chciałam się jakoś pozegnać z maleństwem. Myślałam jak?

          Zabrałam męża, dziecko i jedyne co miałam po tym moim aniołku czyli test ciążowy i pojechalismy nad rzekę.
          Było zimno, śnieg ale rzeka rwała. Weszłam na mostek, poprosiłam aby mnie zostawili bo chciałm być sama.
          Pomodliłam się, podziękowałam Bogu, że choć na troszkę dał mi się nacieszyć tym maleństwem, tym że miałam kogoś pod sercem i wrzuciałm do rzeki test ciążowy.
          Popłynął…

          Pomogło mi to, uwolniłam się.

          Zawsze będę Cię kochać jak pierwsze dziecko. To, że nie mogę cię przytulić nie oznacza, że Cię nie kocham.
          KOCHAM CIĘ i kiedyś się spotkamy…

          Długo dochodziłam do siebie. Ale teraz dzięki mężowi, dziecku i kochającej rodzinie jestem znowu silna.
          Mam wsparcie w mężu, który walczy na budowie każdego dnia abym miała wkońcu kiedyś SWOJE MIEJSCE NA ZIEMI.
          Wczoraj jak wrócił po 22 powiedział. Jestem szczęśliwy, że mam dla kogo żyć, do kogo wracać, cudownego syna i żonę.

          Dziękuję Bogu, że WAS MAM.

          O kolejnym dziecku nigdy nie przestanę marzyć. Jednak teraz jest CZAS NA CZAS…

          • smutne:(
            Sciskam mocno

            • Ausia siedziałam i beczałam czytając twój ostatni post. Bardzo mi przykro, że musiałaś to przeżyć. Ale cieszę się, że odzyskałaś siłę i równowagę.
              Niedługo zamieszkacie w “waszym miejscu na ziemi”. I życzę Ci, żeby do waszej trójki, dołączył jeszcze mały Ktoś, Ktoś na kogo czekasz i za kim tęsknisz. Ktoś, kto ukoi ból i rozwieje smutki. Ktoś, kto zmieni na nowo wasze życie.

              • URLOP

                Wkońcu urlop. Wyczekany ale jednak niespełniony. Nie pojedziemy nigdzie w tym roku. Po pierwsze budowa domu, po drugie rozwalony samochod w garażu. I tak już od pięciu lat coś… Niedzie nie byliśmy jeszcze z małym na prawdziwym urlopie…
                Ale nie ma tak źle. Byłam dzisiaj popluskać się w jeziorku z małym. Fikał tymi małymi nóżkami, że aż miło się robiło. Zachłysnął się biedaczek wodą. Trochę się najadłam strachu. Ale jakoś dał radę. Klepałam go po pleckach, potem kazałam się uspokoić bo nie potrafił normalnie oddychać. Potem jak go przytuliłam to się uspokoił.
                Nie ma to jak tulanki mamusi. Zawsze przynoszą ulgę. Szkoda, że ja z mamą już tak nie mam. Nie przytulamy się. Jakoś tak nie potrafimy…

                Oczywiście musiałam mieć jakieś dziwne zdarzenie, bo nie byłabym sobą…
                Przewróciałam się z małym na rowerze. Jechałam wolno po leśnej drodze.
                Widzę, że rosną takie krzaki z kolcami i chciałam je tak ominąć aby małego nie pokuły w nogi i rączki. LEśny piach, moje manerwy, krzaki i ŁUUUP. Walczyłam całym ciałem aby on w tym foteliku rowerowym nie przywalił głową w trawę i piach. Prawie mi się udało lecz nie do końca. Ja poległam w pokrzywach i krzakach z kolcami, a on też upadł ale bardzo zasekurwowałam swoim ciałem jego upadek w piach. Tylko troszkę ma zadarty łokieć.

                Myślę, że nieszcześcia chodzą parami i im już dziękujemy 🙂
                Stwierdziłam, że w tym miesiącu to każdy z mojej rodzinki chyba musiał przywalić gdzieś głową i wystarczy.
                Najadłam się strachu, a tyle jeżdzę na rowerze i nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło… Musiało akurat z nim…w foteliku.

                Dzisiaj decyzje budowalne co do okien dachowych. Trudne wybory. Znowu musiałm studiować 3 foldery o okanch i wybrać tanie i trwałe. Taki miałam priorytet.
                Tanie nie będą ale trwałe tak.

                Myśli o drugim (albo powinnam napisać o trzecim) dziecku na chwilę odleciały. Słońce chyba to powoduje, że nie mam takich myśli. NAstraja mnie optymistycznie. Chce mi się żyć. Jurto też urlop i zamierzam spędzić go cały dzień z dzieckim jak ten. Nie wyjeżdzam ale intensywnie poświęcam czas małemu 🙂
                Czas tak pomyka…

                • Czas pomyka. Kiedyś zostaniesz po rza drugi, trzeci mamą. Trzymam kciuki. Wszystkiego dobrego

                  • Sierpień… wakcji czas, jak dla kogo…

                    Dostalismy wczoraj pismo z Policji w sprawie wypadku samochodowego. Na całe szczęście pisze wyrażnie, że mój mąż jest pokrzywdzonym i będa prowadzili jeszcze śledztwo.
                    Troszkę mi ulżyło, bo to nigdy nie wiadomo z tą Policją.

                    Dostałam dzisiaj okres. Śniło mi się w nocy, że mama mówi do mnie że jest ciężko chora i mam urodzić do roku to dziecko. Straszny sen. Już mi się śnią koszmary. Oby nigdy się ten sen nie spełnił, że mama jest cięzko chora. Tak naprawdę to jest poważnie chora na zapalenie stawów. Od trzech lat bierze tabletki. Jeżdzi na umówione wizyty co pół roku jak to z naszej kasy chorych… I łądują w nią chemię. Strasznie mi zmarniała w ciągu tych 3 lat, od kiedy urodził się mały. Czasem na nią patrzę i myślę sobie co te tabletki potrafią zrobić z pięknej kobiety. Teraz ma wory pod oczami, boli ją czasem tak, że nie wstaje z łóżka. Raz ją pokręci innym razem gorączka. Przytyła i to znacznie. Serce mi pęka. W dzieciństwie napatrzyłam się długie lata na moją babcię, która chorowała. Straszne wspomnienia. I teraz powtórka z rozrywki. Oddała bym każdą złotówkę aby cofnąć “starość”. Mama mówi, że tak już musi być i człowiek musi się z tym pogodzić. Mi jednak chce się płakać. Nie potrafię zatrzymać CZASU. Chciałabym aby zawsze miała siłę i chęci do życia. Tak wiele jej zawdzięczam przecież wszystko co mam i kim jestem, mam dzieki rodzicom. Dzięuję im za to!!! Kocham ich to najcenniejsze osoby mojego życia. Zasiali ziarenko i wyrosłam na mamę, żonę, chiałoby się napisać kochanę… ale jakoś ta sfera mojego życia od kiedy marzy mi się dziecko jest troszkę dziwna.
                    Zawsze po tym jak kochamy się z mężem mam nadzieję, że stanie się CUD. Bo inaczej tego nazwać nie mogę. Mąż uważa jak może abym nie zaszła w ciąże. A ja ciągle marzę…
                    Może Dobry Bóg sprawi, że urodzę kiedyś ślicznego członka rodziny dla którego m.in. budujemy ten dom.

                    Wczoraj ze względu, że nie mamy auta wracałam z budowy o 21.30 autobusem z tym moim brzdącem. Dla niego to była atrakcja autobus nocą… A ja taka sierota martwiłam się co ze mnie za matka, że wożę dziecko po nocy.

                    Powstają ścianki działowe pokoi. Mały już wie gdzie będzie jego pokój, nasza sypialnie już też oddzielona i jest jeszcze jeden malutki pokoik…
                    Nie marzę o różowym pokoju, ani o niebieskim pokoju…. Chiałabym urodzić zdrowe dziecko… Tylko tyle.
                    Przyjmuję jednak inny scenariusz mojego życia, że jednak nie urodzę. W pokoju tym zamieszkają moi rodzice, którymi się zaopiekuję. Taki scenariusz też mi odpowiada. Mój mąż też zdaje sobie z tego sprawę, że trzeba będzie się nimi zaopiekować gdy nie będą mieli już siły. Dobry z niego mąż. Realista do bólu 🙂

                    Miałam w tym pamiętniku pisać głownie o dzieku, które MAM, a poświęcam więcej czasu o tym którego nie mam…
                    Ale to tylko na papierze tak jest. Codzienność jest inna. Po pracy wracam pędem do domu i już jestem cała dla malucha. Co prawda jedziemy często na budowę ale jestem tam z nim. Bawimy się w murowanie, betonowanie, przewożenie taczką czego się da. Czasem nie mam sił na nic, padam jak mucha i myślę, że fakt teraz nie czas na malucha… ALE…

                    Za 2 tyg. mój maluch stanie się przedszkolakiem. Już rozmawiałam z dziadkiem czy nie odwoziłby go rano bo teraz bez samochodu to się nie wyrobimy. Spoko, dziadek jest za. Więc odpada mi stres jak się wyrobię- dojechac autobusem i jeszcze kilometry cisnąć do przedszkola. Do przedszola mam bardzo daleko na piechotkę z 30 min., a do pracy dojazd autobusem zajmuje mi też tak z 30 min. Autem to szybko 15 min.
                    Dobrze mieć instytucje babci i dziadka 🙂 Dziękuję im za to.

                    Moje dziecię na pytanie – co chcesz na kolację powiedział:
                    “Nic, dziękuję jadłem wczoraj”
                    🙂 To się uśmiałam

                    Rano mu mówię ” Choć umyj zęby” on odpowiada ” Jak masz brudne to sama umyj, ja rano nie mam brudnych” 🙂

                    I tym miłym akcentem kończę, bo muszę wkońcu popracować…

                    • Przedszkolny strach

                      Właściwie to nie wiem czy ja się bardziej boję tego przedszkola czy on. Chyba ja… boję się jego płaczu.
                      Jest wielkim wrażliwcem, nie potrafi nawiązywać kontaktów.
                      Naczytałam się na temat nadpobudliwości i chyba ją ma i to mnie martwi. Od kiedy pamiętam był absorbujący i jest do dzisiaj. Teraz jest trochę lepiej ale i tak jest mniej samodzielny psychicznie od innych dzieci. Jest uzalezniony od mamusi. Śpię z nim.
                      Kiedyś, pół roku temu postanowiłam że będzie spał sam. Skończyło się tym że przestał mówić i zaczął się jąkąć. Tak to przeżył. Siedziałam przy jego łóżku dopóki nie zasnął, tak jak napatrzyłam się w Niani. Czytałam mu i skutki tego były takie, że mały przestał mówić. A spał w swoim łożku w naszej sypialni. Reakcja organizmu. Myślał chyba, że go odrzucam… A ja chciałam się wyspać… Ile można. Potem powolutku zaczął się jąkać, aż do tego stopnia że nie potrafił nic powiedzieć i przestał mówić na około miesiąc. Potem moja terapia polegała na powolnym mówieniu. Wyraźnie i powoli. No i na zwiększonym przytulaniu i oczywiście spaniu razem… Bez komentarza. poddałam się. Śpimy nadal razem, bo boję się że znowu będzie się jąkał. A potem nie potrafił na placu zabaw nic powiedzieć i bał się dzieci. Jakiś koszmar. Teraz jak pójdzie do przedszola boję się aby znowu nie myślał, że go odrzucam i przestanie mi mówić… Koszmar znowu może wrócić. Teraz już po niespełana 5 miesiącach mówi prawie łądnie jak kiedyś. Ale boję się że strach przed oderwaniem od mamy wróci…
                      Bywa, że reaguje agresją na problemy z mówieniem. Np. coś fuknie komuś i ja potem się za niego tłumaczę, albo jest nieśmiały do potęgi. Odwróci się plecami bo boi się coś powiedzieć i jąkać.
                      W mojej wiosce zabitej dechami nie ma lekarzy, kórzy mogli by mi pomóc. A ludzie patrzą się na mnie dziwnie. Co mam za dziwne dziecko…
                      Kocham go i będę walczyć aby jakoś zaistniał w przedszolnej społeczności aby się nie poddawał i nie był zbyt agresywny. Staram się go wyciszać ale czasem już nie mam siły bo też chciałabym zająć się na chwilę sobą. Nie wiem jak to będzie ale mam nadzieję, że jakoś to będzie. Zacisnę wargi i do przodu.

                      Mąż chodzi zapracowany do potęgi. Widzę, że już mu to wszystko wybija. Budowa, praca, brak auta jeszcze…, jakieś bóle głowy.

                      Nie będę pisać o tym co bym chciała materialnego i nie tylko, bo lista nie skończyłaby się szybko, ale o jednym napiszę – zdrowie dla rodzinki proszę !!

                      • Ale lubię takie zimne poranki. Jesień uwielbiam, za to że jest 🙂 A już ją czuję.
                        Jadę tak przez las i ta opadająca rosa… mmmm miodzio.

                        Zastanawiam się usilnie jakie posadzić drzewa czy krzaki na wiosnę aby szybko mi wyrosły i były zielonym płotem między sąsiadami. Nie mam nic przeciwko im ale tak mi zaglądają na działkę, że muszę coś posadzić aby zielone roślinki zaglądały mi do domu, a nie sąsiedzi.
                        Wczoraj jak sprzątałam na budowie jak zwykle marzyłam jak to będzie, wymyśłałm w głowie obrazki. Jak i co i gdzie będzie stało. I na końcu chciałam abyśmy usiedli w duzym pokoju przy kieliszku nalewki mojej produkcji przy kominku. Ale marzenia…
                        Potem jednak szybko wracałam do zbierania gruzu, przenoszenia cegieł i pilnowania aby mały coś nie wymyślił.
                        Małego pod wieczór bardzo bolał brzuszek. Płakał mi w nocy z bólu. Nie wiem czemu. Mam nadzieję, że rano mu przejdzie. I normalnie zje sniadanko.
                        Tak mi żal co rano go opuszczać i gnać do pracy. Śpi tak spokojnie.
                        Urwisek mały… Jak to dobrze, że go mam.

                        Nie wiem kiedy jest ostatni dzwonek na dziecko ale ja jakoś się sama nakręciłam pozytywnie do decyzji mojego męża co do kolejnego dziecka, że “może” go już nie będzie.
                        Muszę tak myśłeć bo bym zwariowała. Cieszę się, że mam jednego malucha i jest mi dobrze jak jest. Teraz sobie taką wersję wmawaim. Prawda jest też taka, że juz zapomniałam jak to jest mieć takiego mlauszka, który tylko je, spi itp…
                        Wiem, że synek będzie wymagał dużo poświęcenia i czasu z mojej strony i może to tak ma być… ze muszę być cała dla niego.
                        Ile się da i ile będzie mnie potrzebował dam mu siebie całą.

                        • Uciekłam na chwilę z pracy i to słońce w kasztanach (…) piękny widok.
                          Mąz jak się we mnie zakochał dawał mi kasztany na każde spotkanie. Mówił, że przypominają mu moje włosy.
                          Teraz moje włosy mają już tyle siwych włosów, że musze je farbować. I dalej mam ten kasztan tylko że sztuczny…

                          Dzwoniłam do przedszola bo nie wytrzymałam, jakaś pani poradziła mi w tym przdszolou, że z punktu widzenia dziecka najlepiej jest je szybko zostawić i nie rozczulać się nad nim i zejśc mu szybko z oczu.
                          Zobaczymy, w praniu wyjdzie ale dobrze, że zadzwoniłam bo trochę jestem spokojniejsza. Mam wyjście mogę zostać trochę z maluchem albo szybko uciec.
                          Wmawaim sobie, że mam dzielne dziecko i sobie poradzi. Tego się trzymam!!!

                          • Maluch śpi, umyty, wyczesany, wycałowany… Mąż mi powiedział – nadopiekuńczość pierwszy stopień do piekła. Ma rację synek 🙂 Nie potrafię jednak inaczej i cieszę się że jutro idzie do tego porzedszola, bo wkońcu się oderwie od matki, która nieustannie martwi się czy zjadł, czy siku zrobił, czy mu nie za ciepło, czy chce pić, czy chce spać, dochodzi do tego że już mówię za niego, bo taka jestem troskliwa… Wiem masakra…
                            W przdszkolu będzie musiał powalczyć o swoje. Wątpie aby ktoś się nim przejmował ale cieszy mnie to trochę bo ja wiem, że przesadzam z tą opieką. NADOPIEKĄ…
                            Jestem pozytywnie nastawiona i z taką myślą idę dzisiaj spać!!!

                            • Zamieszczone przez ausia
                              Maluch śpi, umyty, wyczesany, wycałowany… Mąż mi powiedział – nadopiekuńczość pierwszy stopień do piekła. Ma rację synek 🙂 Nie potrafię jednak inaczej i cieszę się że jutro idzie do tego porzedszola, bo wkońcu się oderwie od matki, która nieustannie martwi się czy zjadł, czy siku zrobił, czy mu nie za ciepło, czy chce pić, czy chce spać, dochodzi do tego że już mówię za niego, bo taka jestem troskliwa… Wiem masakra…
                              W przdszkolu będzie musiał powalczyć o swoje. Wątpie aby ktoś się nim przejmował ale cieszy mnie to trochę bo ja wiem, że przesadzam z tą opieką. NADOPIEKĄ…
                              Jestem pozytywnie nastawiona i z taką myślą idę dzisiaj spać!!!

                              Ausia,
                              Im, mocniej i dalej od siebie napniesz cięciwę miłości, tym dalej i piękniej poleci dziecko w życie…. 🙂

                              • Początki bywają trudne

                                Nikt nie mówił, że będzie łatwo i nie jest.
                                Pierwszy dzień poszedł śmiało do przedszkola. Jak wychodził. Złapał się mnie jak miś koala i powiedział “Dobrze że jesteś”. Serce mi pękało.
                                Wczoraj już płącz jak wchodzilismy do przedszkola. Jak wychodziłam płacz.
                                Dzisiaj w nocy płakał przez sen. Spał niespokojnie. Ja też.
                                Rano walka o przedszkole. Płacz.
                                Pyta czemu tak jest, że ja muszę do pracy, a on do przedszkola. Mówię prawdę. Ale on nie chce się z nią pogodzić.
                                Jest mu ciężko, mi też ale jestem jeszcze silna. I coraz silniejsza. Nie dam za wygraną. Chcę aby chodził do dzieci. W domu jest sam z babcią i TV. To nic dobrego, a tam chociaż jest z rówieśnikami. Mają podobne problemy. Rozumieją się na swój sposób…
                                On nie jest “świętym” dzieckiem i myślę, że takie uspołecznianie dobrze mu zrobi.
                                Rano leżałam z nim. Zawsze jak wstawał uśmiechał się do mnie i całował mnie. Dzisiaj obudził się i płakał. Nachyliłam się nad nim i powiedziałam “jestem potworem lizakiem i zlizuję łzy dzieciom”. Zaczęłam go lizać po tych łezkach. Śmiał się i płakał. Śmiał i płąkał.
                                Serducho mi pęka widzę, że “ma klapnięte uszka”, cierpi. To jednak go wzmocni. Mnie też.
                                Dzisiaj jak weszłam do tej sali. Widziałam, że te panie nic nie robiły z dziećmi które płakały. Siedziały dwie i klachały. Nie wiem czy tak nie jest przez cały dzień…
                                Nie można wymagać za dużo od wiejskiego przedszkola. Może to i dobrze. Nikt się nie zajmuje maluchem i to mu dobrze zrobi. Nie będzie najważniejszy jak jest w domu.
                                Wiem, że przedszkole ma więcej plusów niż minusów i będzie dobrze.

                                Czekam na radość w oczkach mego dziecka, że idzie do przedszkola….
                                Na coś trzeba czekać.

                                • Przyjaciółka Ela

                                  Moje dziecko tak dzisiaj nazwało swoją opiekunkę z przedszkola…
                                  Ale chyba z tego powodu, że zostal w domu bo gardło go bolało, zaczął wczoraj kaszleć i ma katar.
                                  Dzisiaj był nieznośny. Jakoś nie potrafiliśmy się dogadać. Ciągle mnie denerwował, rozwalał wszystko co popadnie, robił wszędzie bałagan. Zwalam to na jego chorobę. Swoją drogą nie chorował mi ponad rok czasu a tu masz 4 dni w przeszkolu i już wolne… Od poniedziałku pytał się mnie kiedy będzie piątek bo będe miał wolne. Jaby rozróniał te dni… Mówiłam w sobotę jest dzień wolny i nie idzie się do przedszkola. A on kiedy będzie piątek. I wykrakał. Wczoraj katar, ból gardła i kaszelek w nocy. Rano się mnie pyta.” Nie mogę iść do przedszola? Szkoda…:( ”
                                  Wiem jednak, że gdyby był zdrowy i poszlibyśmy, płakałby jak zwykle przez pół dnia za mną. Panie w przedszkolu kłamią dzieci, aby nie płąkały że dzwonią do mamy i mówią jakie to dziecko jest beksą. Podobno pomaga, dzieci mniej płaczą. Nie wiem czy to dobry sposób…
                                  Wiem jedno jestem zmęczona. Stresem przedszolnym, budową, domem i choroba dziecięcia. Jak to na wsi. Jadę rano z nim specjalnie do lekarza, a tu masz na drzwiach przychodni. “Urlop, przychodnia nieczynna”. Druga jest za daleko. Nie mam auta. Kupiłam w aptece jakiś paracetamol i inny specyfik. Będę go sama leczyć. Lekarza brak… Masakra.
                                  Ogólnie nic mnie nie cieszy. Za dużo tego wszystkiego na moją głowę.

                                  Wczoraj rozmawiałam z kumplem przez GG. Napisał, że się żeni dzisiaj. Nigdy go nie widziałam chociaż piszemy ze sobą 10 lat. Taka sympatyczna znajomość.
                                  Przesyłamy sobie zdjęcia czasem. Z jakiś ważnych momentów swego życia.
                                  On mi wczoraj też pokazał. Żona super laska, mają dziecko też śliczne. Napisałam mu to.
                                  A on mi napisał. “Żałuje, że ciebie nie ma na tych zdjęciach”… Dzień przed swoim weselem mi takie coś pisze…
                                  Żal mi go. Chyba do końca nie kocha tej dziewczyny. Zawsze mi pisał, że coś między nimi jest nie tak. Myślę sobie, szkoda tego dziecka. Nie wróżę im długiego kochającego się małżeństwa. Chociaż kto wie.
                                  Z drugiej strony napisał mi ładny komplement. To takie dziwne, bo mąż mi dawno nie mówił komplemntów. Nie pamiętam też co to “podryw”. hehe
                                  Szybko się zapomina takie rzeczy jak się jest zaobrączkowanym.
                                  Tylko praca, dom, dziecko, budowa…

                                  Chciałabym na jeden dzień móc poleżeć na plaży nad naszym morzem.
                                  Zaknąć oczy i słyszeć szum morza.
                                  Otworzyć oczy i czuć pod stopami mokry piach.
                                  Zbierać muszelki i budować zamek z małym-już do mojego marzenia wkrada się dziecko jednak jestem “zboczona” bo nawet nie potrafię w marzeniach odpocząć bez niego.

                                  Lepiej wrócę na ziemię i pójdę prasować bo mam co… i teraz powinna polecieć melodia “samo życie, samo życie”…

                                  • Czekałam i się doczekałam

                                    Uśmiech mego dziecka idącego do przedszkola. Nie spodziewałam się tego tak szybko. On zawsze miał problemy z nawiązywaniem kontaktów, nadpobudliwy, a jednak jest coś w tym przedszkolu co go ciągnie. Mało mi opowiada. Mówi, że chłopcy są niegrzeczni. Myślę jednak że opowiada o sobie… Bo niegrzeczniakiem to on jest.
                                    Cieszę się jego radością spowodowaną panią przedszkolanką. Uwielbia ją i oby tak dalej. Już jej podziękowałam za to. Dziękuję jeszcze raz.
                                    Mały od początku ma katar ale dzisiaj przez noc zobaczę czy nie rozchoruje mi się na dobre. Widzę same plusy tego przedszkola. Zaczął jeść więcej. Mówi troszkę więcej ale nie o przedszkolu. Mąż stwierdził aby go nie pytać o przedszkole bo on po pracy też nie lubi opowiadać o pracy w domu. Ma rację. Ja też. Jedank podpytuję jak to nadopiekuńcza i ciekawa matka…
                                    Jestem zmęczona. Nie mamy samochodu a ubezpieczalnia, a nie będę pisać aby się nie stresować…

                                    Siedzę czasem i parzę przez okno i myślę jakby to było gdybyś był aniołku. Kocham cię i będę kochać. Mołabym cię już przytulać. A jednak mogę tylko patrzeć w niebo.
                                    Patrzeć w niebo i na nasze łóżko w kórym leży mój maluch.
                                    Nie jest już taki mały. Jak go widzę z tym małym plecaczkiem, pędzącego do przedszkola to wiedzę ucznia szkoły podstawowej. Boże jak ten czas pomyka. Czuję, że chce mi się ryczeć. Chcę go zatrzymać, nie chcę aby rósł tak szybko a jednak wiem, co najlepszego może dać matka dziecku WOLNOŚĆ. Będę się starać z całego serca aby mu ją dać. Bardzo to jest jednak trudne. Mając jedno dziecko.

                                    Dziekuję mamie i tacie za to co robią dla nas. Robią wszystko co daje mi poczucie bezpieczeństwa. To wielki skarb mieć taki dom. Wybuduję się i na jesień ich życia wezmę ich do siebie taki mam cel.

                                    • Jesień, kasztany i grzyby

                                      Wyłączyłam wszystko w domu. Jest prawie cicho, bo nie ma męża jak zawsze. Na budowie walczy. Mały już śpi.
                                      Zawsze jak spędze z nim aktywnie popołudnie to czuję się spełniona. Nie mam wyrzutów sumienia, że straciłam czas na niczym. Najchętniej to wyciepłabym TV na zbity pysk. Sama sadzam go przed tym pochłaniaczem czasu i gapimy się na kolorowe kreskówki bzdurne i głupie. Zamaist czytać czy malować patrzymy jak te cielaki w ten ekran. Jednak przychodzi taka chwila, że nie chce się nic i wtedy TV jest naszymprzyjacielem, który opowiada nam co tam słychać. Jest super przyjacielem bo nie trzeba mu odpowiadać i się tłumaczyć, łądnie ubierać. Można w kapciach i starym dresie na luzie leżeć na kanapie. To robimy. Mąż to wręcz uwielbia np. na meczyk z piwem. Mmmmm. A ja nie cierpie tych meczy, Kubicy, Małysza. Cenie ich ale nie czuję tej atmosfery. Tego czegoś. Brrrrr. Jak słyszę ten szum meczu to dreszcze nerwicy mnie przochodzą…
                                      Mały jednak będzie po tatusiu – kibicem wszelakich sportów.
                                      A ja pewnie jak to zakochana matka, pójdę na mecz na którym będzie kiedyś grał. I jako prawdziwy kibic będę zaciskać kciuki za niego. Paradoksy…

                                      Uciekam myślami do lasu zawsze jak ogarnia mnie jesienny smutek, szkoda że nie mogę częściej chodzić do lasu. Kocham te zielone drzewka i uwielbiam zbierać grzyby. W tym roku jaokoś ciągle coś, teraz mały szybko chodzi spać i nie odwiedzam tak często lasu. Szkoda.

                                      Mały ciągle ma katar przedszkolny. Leci mu z nochala i leci już od początku września.
                                      Wchłania w siebie te syropy. Uwielbia je. Zawsze żałuje że tylko 3 zjada. A ja żałuje, że musi je jeść. Teraz czekam na jego zdrowie.

                                      Ja jak patrzę na siebie w lustrze i jegło młodziutką skórę to dopiero wtedy widze ile mam lat. Bo tak to zachowuję i ubieram się jak dziecko. Tak mi jakoś zostąło, nie przeszkadza mi to ale latka lecą. Powinnam być bardziej kobieca, bardziej przywiązyać wagę do tego co ubieram, a ja wrzucam na siebie co wygodne i już. Tak mi dobrze.

                                      Cierpię, że tak szybko robi się ciemno i rano jak wstaję do pracy jest jeszcze ciemno.
                                      Jesień…
                                      Potem zimna, oby było trochę śniegu, bo mam sanki nowe i chcę trochę poszusować z małym jak dziecko 🙂

                                      • Choroba ta choroba…

                                        No i stało się jak wszystkie przedszkolaki i mój musi być ciągle chory. Ja też się rozchorowałam na maxa. Nie potrafię mówić i cały wczorajszy dzień leżałam i leżałm.
                                        A młay ma straszny kaszel. Je antybiotyk ale poprawy kaszlu nie widać. Mam nadzieję, że szybko z tego wyjdzie.

                                        • Burza we mnie, żale jakieś…

                                          Mam dosyć. Ochota na spakowanie się i wyjechanie samej i zostawienie wszystkiego i wszystkich od paru dni chodzi za mną. Wiem, że to niemożliwe. A jednak myślami jestem daleko. Wyobrażam sobie, że jestem dzieckiem zamykam drzwi, nic mnie nie obchodzi i idę na rozgrzaną słońcem łąkę, kładę się na niej i patrzę w niebo. Widzę chmury jestem szczęśliwa.
                                          Choruje razem z dzieckiem już nie wiem od kiedy. On ciągle bierze dziennie 10 syropów, a ja przestałam się faszerować tabetami ale z bólu nie potrafię oddychać i spać. Budzę się w nocy i kaszlę. Przeszkadzam im spać. Nie mam gdzie iść. Śpimy razem choć mały ma swoje łóżko. Dzisiaj mama tak mnie opierniczyła, że w pięty mi poszło. Powiedziała, że to przeze mnie tak choruje maluch bo z nim śpimy i zaraża się od nas. A ja poprostu nie mam siły na to aby uczyc go spać samemu, jak on i tak przybiega do nas po 10 min. Nie mam innego pokoju gdzie mogłabym go położyć i trenować usypianie. Ja ostatnio go tego uczyłam przestał mówić.
                                          Nie chcę tego. Jestem zmęczona, senna, zła i płakać mi się chce, a za oknem słońce.

                                          Zdechł nam pies po 14 latach współmieszkania. Babcia płakała, ja też. Nie chcę nawet nic pisać… Starość jest okropna.

                                          Nie ukałda mi się ostanio z mężem. On tak przeżywa tą budowę, każdy elemet tego domu traktuje jak własne dziecko. Chodzi wściekły bo górale coś sknocili na dachu, to że rynny popalcowali co ja w życiu bym nie dostrzegła gdyby mi nie powiedział. Coś zepsuli przy onkach dachowych wszystko to przynosi do naszego związku z miną wściekłego byka. Klnie coś pod nosem. Ja potem na niego, ż eprzy dziecku się nie klnie. Nie rozmawiamy normalnie ze sobą.
                                          Jestem zmęczona. Schudłam strasznie. Wszyscy mi mówią źle wyglądasz i zaczynam w to wierzyć. Patrzę w lustro i widzę tylko co złe, zmarszczki, wory pod oczami, siwe włosy których coraz więcej, i jakieś pozostałości po młodości niekończace się wypryski na twarzy. Z czego tu się cieszyć. najbardziej martwię się, że nie portafię normalnie rozmawiać z mężem. Tylko jakieś polecenia, odburknięcia i oby szybko mi się stracił z oczu bo mnie wnerwia.
                                          Jak jesteśmy na działce razem to też cały czas mnie strofuje, nie rób tego, po co to sprzątasz, a co po to zamiatasz. Ja w takich sytuacjach gotuję się wręcz i obracam się na pięcie. nie robię wtedy nic.

                                          A ja chiałabym mieć radosny dom z radosnymi buźkami dzieci. Dom może będzie o ile się nie pozabijamy do tego czasu. Ale dzieci…
                                          Oj Boże tak bym chciała ty wiesz co…

                                          Wina? Czyja to wina?
                                          Usprawidliwiam męża, bo wiem że walczy, chce dobrze. Zarabia marnie ale walczy o to abyśmy mieli coś naszego. Wie ile to wszystko kosztuje i ile lat będziemy to spłacać. Kasa, kasa oj czemu ciągle ta kasa…
                                          Ja też zarabiam marnie, też walczę o nasze.
                                          Pogubiliśmy się. Będzie lepiej?

                                          BĘDZIE NIE MA INNEJ OPCJI

                                          Znasz odpowiedź na pytanie: Czas na CZAS

                                          Dodaj komentarz

                                          Angina u dwulatka

                                          Mój Synek ma 2 lata i 2 miesiące. Od miesiąca kaszlał i smarkał a od środy dostał gorączki (w okolicach +/- 39) W tym samym dniu zaczął gorączkować mąż –...

                                          Czytaj dalej →

                                          Mozarella w ciąży

                                          Dzisiaj naszła mnie ochota na mozarellę. I tu mam wątpliwości – czy w ciąży można jeść mozzarellę?? Na opakowaniu nie ma ani słowa na temat pasteryzacji.

                                          Czytaj dalej →

                                          Ile kosztuje żłobek?

                                          Dziewczyny! Ile płacicie miesięcznie za żłobek? Ponoć ma być dofinansowany z gminy, a nam przyszło zapłacić 292 zł bodajże. Nie wiem tylko czy to z rytmiką i innymi. Czy tylko...

                                          Czytaj dalej →

                                          Dziewczyny po cc – dreny

                                          Dziewczyny, czy któraś z Was miała zakładany dren w czasie cesarki? Zazwyczaj dreny zdejmują na drugi dzień i ma on na celu oczyszczenie rany. Proszę dajcie znać, jeśli któraś miała...

                                          Czytaj dalej →

                                          Meskie imie miedzynarodowe.

                                          Kochane mamuśki lub oczekujące. Poszukuję imienia dla chłopca zdecydowanie męskiego. Sama zastanawiam się nad Wiktorem albo Stefanem, ale mój mąż jest jeszcze niezdecydowany. Może coś poradzicie? Dodam, ze musi to...

                                          Czytaj dalej →

                                          Wielotorbielowatość nerek

                                          W 28 tygodniu ciąży zdiagnozowano u mojej córeczki wielotorbielowatość nerek – zespół Pottera II. Mój ginekolog skierował mnie do szpitala. W białostockim szpitalu po usg powiedziano mi, że muszę jechać...

                                          Czytaj dalej →

                                          Ruchome kolano

                                          Zgłaszam się do was z zapytaniem o tytułowe ruchome kolano. Brzmi groźnie i tak też wygląda. dzieciak ma 11 miesięcy i czasami jego kolano wyskakuje z orbity wygląda to troche...

                                          Czytaj dalej →
                                          Rodzice.pl - ciąża, poród, dziecko - poradnik dla Rodziców
                                          Logo
                                          Enable registration in settings - general