Może zacznę oood tego, że panicznie bałam się porodu. Po prostu mam bardzo niski próg bólu i potrafiłlam wręcz płakać ze strachu przed ukłuciem igłą :-))
W nocy, z 29 na 30 pazdz. zaczęły odchodzić mi wody. Nie było to tradycyjne “chlupnięcie”, ale wolne sączenie. O 6 rano obudziłam mojego narzeczonego, że to już:-) Pojawiły się pierwsze skurcze, ale niebolesne. Zadzwoniłam po moją mamę i godzinę pózniej byliśmy w szpitalu.
Po zbadaniu mnie zostałam skierowana na patologię, gdyż rozwarcie miałam ledwie na palec. Muszę dodać, że byłam dziwnie spokojna 🙂
Przy wieczornym obchodzie ordynator zdecydował, że jeśli w nocy nie urodzę, rano wywołują mi poród. Trochę spanikowałam, bo co innego, gdy ból nadchodzi niespodziewanie, a inaczej, gdy jest “zaplanowany”.
O 6 rano położna zrobiła mi lewatywę (nic strasznego), przed ósmą byłam już na porodówce. Dostałam koszulę i kawałek ligniny (cały czas sączyły mi się wody) i położono mnie na łóżku. Dodam, że leżałam w bardzo przyjemnym pokoju, była wanna, muzyczka…
Punktualnie o 9 przyszła bardzo sympatyczna położna i podłączyła mnie do kroplówki. Zadzwoniłam po narzeczonego (jednak poród rodzinny) i czekałam…
Początkowo skurcze nie były zbyt bolesne, mogłam nawet rozmawiać 🙂 Ale z godziny na godzinę bolało coraz bardziej. Kroplówkę miałam “podkręconą” na maximum (żeby szybciej poszło), co jakiś czas przychodził lekarz sprawdzać na ile jest rozwarcie. Dostałam zastrzyk przeciwbólowy, po którym poczułam się taka senna…Ja wręcz przysypiałam między skurczami :-)))). No, ale w końcu przestał działać i wtedy zaczęło się. Ból coraz większy, leżę zwinięta na łóżku, Sylwek cały czas masuje mi krzyż. Położna napuściła wody do wanny i kazała wejść do niej. Krótka ulga i znowu ten ból. Po “kąpieli” już się nie kładę, mam chodzić, kucać, tylko nie leżeć. Ledwo oddycham, powoli tracę siły. Wreszcie czuję jakby parcie, kładą mnie na łóżku, zapieram się nogami o położne i prę. Słyszę tylko : przyj! wymień powietrze! przyj! jeszcze raz! I upragnione : widać główkę! Ostatni wysiłek…i jest!!! Urodziłam…Kładą mi go na brzuchu, taki cieplutki, mięciutki… Czas stanął w miejscu, jestem tylko ja i mój synek…
Położne zabierają go, ja będę szyta (nawet nie pamiętam kiedy mnie rozcinali :-)).
Przeżyłam, nie było tak strasznie jak to sobie wyobrażałam. W dużej mierze to zasługa wspanałej położnej, która przez cały czas się mną opiekowała i mojego narzeczonego-był przy mnie, wytrzymał całe 9 godzin :-))
1 odpowiedzi na pytanie: Mój poród :-))
Re: Mój poród :-))
Gratuluję szczesliwych narodzin Twojego Maluszka.!! Ponieważ wszystko jeszcze przede mną a muszę dodać że strasznie się boję (powód dokładnie taki sam ja Twój) przyznam że opis Twojego porodu troszkę mnie uspokoił i dał mi wiarę, że mi także się uda!
Buziaczki dla Ciebie i synka
Znasz odpowiedź na pytanie: Mój poród :-))